Byliśmy niedawno na imieninach - teściowej :) Było tak, jak na spotkaniach rodzinnych : niewygodne ubrania, białe bluzki z kołnierzem, które zawsze, ale to zawsze! pomimo wszelkich starań - czymś ochlapiesz, rodzina przy stole, konsumuje dwadzieścia dań . Muzyki w tle - brak - starasz się więc przełykać jedzenie jak najciszej i jak najmniej siorbać, a że słychać każde "gul" to już inna, krępująca sprawa :) Poza tą sztywną, garderobianą otoczką - było bardzo miło. :)
Ponieważ Mała J, również zrobiła się głodna - posadziłam ją na honorowym miejscu : u babci ( teściowej ) na kolanach, przyniosłam podgrzany słoiczek ( na pieczoną karkówkę i schabowy przyjdzie czas ), a ponieważ i ona miała białą bluzkę - zabrałam się za szukanie śliniaka, w torbie pełnej zabawek i gryzaków, gdzie dno znajduje się... gdzie nie ma dna... To jak próba wyjęcia ręką, wrzuconego do studni kamyka . Kiedy dziecko już wściekłe czekało z otwartą buzią na posiłek, ja, zagadana przez jedną z cioć, zakładałam czym prędzej śliniak, usiadłam na krześle naprzeciwko, nabrałam na łyżeczkę obiadek, No powiedz aaaaaaaa i... zobaczyłam, że teściowa chichra się, a na szyi ma zapięty śliniak Małej J...
Kiedy opanowałam łzy ze śmiechu, zdjęłam jej ten śliniak i uciekłam czerwona do kuchni, zastanawiając się : ale jak ja to...?
Dobrze, że z automatu, nie nakarmiłam teściowej papką Małej J. :)
Mam nadzieję, że moja teściowa zawsze będzie w tak dobrej kondycji, jak teraz i że nie będę musiała zakładać jej śliniaków i karmić, a nawet, jeżeli, kiedyś... to pierwsze podejście mamy za sobą :)
Z tego też miejsca - jak kiedyś może nauczy się obsługi komputera i jakimś cudem trafi na mój blog ( o istnieniu którego nie ma pojęcia :) ) - pozdrawiam ją ciepło i serdecznie!