poniedziałek, 3 lutego 2014

Tradycja to tradycja i basta!!!

Są ferie zimowe, a wiadomo, nie ma przerwy zimowej bez kuligu, tak samo, jak nie ma majówki bez grilla :) Zorganizowaliśmy więc wczoraj, a ponieważ rodziny były już zaproszone, zakupy zrobione, nie było mowy o odwołaniu imprezy, choć pogoda nie była najlepsza. Padał marznący deszcz, który spowodował, że zamiast miękkiego, śnieżnego puchu, była warstwa twardego śniego-lodu, dzieciom zamarzały kombinezony, a zamiast w butach - można było spokojnie przemieszczać się na łyżwach... Ale nic to dla nas! Miał być kulig - będzie :)
Podpięliśmy 10 szt sanek, usadowiliśmy swoje ciała i ruszyliśmy w las! Było wesoło, co chwilę ktoś lądował na ziemi, czapki spadały z głów, dzieci z gilami do brody - cieszyły się i płakały - na zmianę :) Po powrocie, kolejna obowiązkowa rzecz : ognisko i kiełbaski na patyku. Oczywiście nadal w niczym nie przeszkadzał marznący deszcz, absolutnie w niczym! No, może trochę gasił ognisko, przez co płomień był na tyle mały, że albo trzeba było dwukrotnie dłużej piec kiełbaskę, albo jeść na wpół surową. Domyślcie się, jaką opcję wybrała zmarznięta i wygłodzona większość? Zgadliście :) Poza tym, nawet pół surowa kiełbasa, na świeżym powietrzu i w dodatku CIEPŁA, smakuje wybornie :)
Kolejnym punktem w programie, była bitwa na śnieżki (Duża J bardzo chciała, więc uległam)... powstało jednak pytanie: jak ulepić śnieżkę ze śniegu pokrytego warstwą lodu?... jedynym rozwiązaniem było odrywanie po kawałku zmarzliny i rzucanie w siebie, starając się nie celować w twarz, żeby się nie pokaleczyć lub nie nabić limba. Na koniec, ponieważ dzieci, pomimo dopadającej już je od  odmrożenia martwicy kończyn, nadal spragnione były wrażeń -  ostatni przejazd  kuligiem, Duża J chciała siedzieć na końcu, bo jak widać, za mało jej było adrenaliny.No i pech chciał, że na ostatnim zakręcie wywróciły się jej sanki, pojechała twarzą po skorupie śnieżnej, a gdy wstała, śmiejąc się przy tym niepewnie i dusząc nachodzącą ją chęć płaczu - moim oczom ukazała się zdarta broda i krwawiąca warga... i kurtka usmarowana psim gów... kałem! Ach, było atomowo... ;)
W każdym razie, kulig mamy odhaczony :)
Dziś ciąg dalszy wrażeń - Duża J z przeziębionym pęcherzem, lata z termoforem w rajstopach i co pół godziny robi siku, kwicząc przy tym w łazience, ja natomiast próbuję udobruchać, również termoforem (nie tym z jej rajstop), bolące mnie zatoki... Nadal jednak twierdzę, że marznący deszcz nie miał tu nic do rzeczy, absolutnie! :)
P.S. Wolę jednak wiosenne grillowanie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)