sobota, 9 kwietnia 2016

Ile razy...

...po kolejnej awanturze córek, kępach wyrwanych włosów wystających spomiędzy pulchnych paluszków, po opróżnieniu buzi Małej J z garści kamieni czy domyciu z sudocremu jej twarzy, łóżka i mebli w jego pobliżu, po kolejnej wylanej na świeży obrus misce zupy buraczkowej, po pobudce dzieci w sobotę o 6 rano, podczas gdy w tygodniu o 7:00 śpią jeszcze jak susły, po zjedzeniu tak wielkiej kolacji żeby tylko nie iść spać, że leżąc w końcu w łóżkach całą ją zwymiotowały, po tysięcznym "maaamoooooooo" z drugiego pokoju, żeby poprosić mnie o podanie misia, który leży tuż obok ich rozczochranych czupryn, po piątym spacerze przed snem na piciu, siusiu, piciu, siusiu, piciu, siusiu etc., podczas nieustannego towarzystwa mojej najmłodszej pociechy, nawet w toalecie, kiedy marząc o chwili samotności zaciskam kurczowo nogi krzycząc, że przecież sama umiem się podetrzeć, po zrobieniu przez Małą J kupy na przedłużacz i stojąc nad dylematem - wydłubać i dać mu szansę czy od razu wpisać na niekończącą się listę kolejnych strat...
Ile  razy wtedy marzyłam o tym, żeby wsadzić je w najbliższym prom kosmiczny i wysłać tam, gdzie nie dotarł nawet Voyager?