poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zabłąkany wędrowiec

Ostatnio odwiedził nas niezapowiedziany gość. Wróciłam akurat z dziećmi od lekarza i próbowałam rozebrać córki z zimowych kombinezonów, szalików, czapek i dwunastu warstw ubrań . Zadzwonił domofon.
-Słucham?
- Czy przyjmuje Pani kolędę?
- eeeee…noooooooo…tak tak, oczywiście, że przyjmuję.- WTF?
Nie było u nas księdza po kolędzie od 5 lat a tu nagle takie zaskoczenie! Ostatni raz pojawił się kiedy Duża J miała 3 miesiące, była godzina 20:00 ja akurat kładłam ją spać, więc księdza przyjął mój M. Nie dał mu wtedy koperty z „datkiem na remont kościoła”  i od tamtej pory duchowni omijali nasze mieszkanie szerokim łukiem… Pewnie byliśmy na jakiejś Czarnej Liście niepłacących… Tym większe było moje zaskoczenie, gdy zawitał do nas nikt inny jak SAM ksiądz. Mąż akurat pojechał wtedy na spotkanie firmowe, więc dla odmiany – gościa przyjęłam teraz ja. Szybko omiotłam okiem pokój… powinien być biały obrus, jest szary. Kiedyś wprawdzie był biały, tylko Duża J je kolację na bajce i zawsze ubabrze cały obrus   :-)   . W każdym razie pozycję „biały obrus” – odhaczam.  Oczywiście w międzyczasie przepraszam księdza, ale nie wiedziałam o kolędzie, dzieci chore, u lekarza byłam, blablabla… Świeca!!!!! Siet!!! Mam wybór, albo ta z Chrztu którejś z moich córek albo stojąca na komodzie – świeczka zapachowa…???... Zapachowa!!!  Okej, świeca  odhaczona. Ksiądz ogląda wiszące na ścianie zdjęcie  z naszego ślubu, ja miotam się po pokoju jak dziki kot. Co teraz, co teraz, co teraz??? Krzyżyk! Nie mam w domu krzyżyka...!!! Mam za to obraz Matki Boskiej, wisi na belce (bo ładny, zrobiony w ciemnym drewnie) tylko zakrywa go gigantyczny bluszcz… Ksiądz już ręce do modlitwy składa a ja walczę z bluszczem. Nie mam szans, jest tak zaplątany wokół belki, że musiałabym go pociąć, żeby dostać się do Bozi… No nic. Stoimy więc i modlimy się do kwiata… nawet dwie gałązki tak się splątały, że jakby się bliżej przypatrzeć – można by dostrzec tam kształt krzyża...Pyta więc ksiądz, po wszystkim, gdzie mój ślubny? Widzę już te spojrzenie i kiełkującą w głowie myśl „pewnie się rozwiodła”. Odpowiadam więc, zgodnie z prawdą, że na zebraniu firmowym, że nie wiedzieliśmy o kolędzie, że przepraszamy, nie byliśmy przygotowani, blablabla…
Przytaknął głową, nie skomentował. Po krótkiej rozmowie okazało się, że pomylił adresy i wcale nie miał przychodzić do nas…  :-)   Chwilę posiedział jeszcze na kanapie, rozdał obrazki, pożegnał się i wyszedł. No i wtedy przypomniałam sobie, że znów nie daliśmy  „darowizny na rzecz remontu kościoła, nowego dachu, wymianie okien” czy innej potrzebie! No i dupa blada, znów przez kolejne x lat ksiądz będzie omijał nasz dom, niczym siedzibę Belzebuba, dopóki nie pojawi się na parafii nowy, młody duchowny, który zabłądzi, pomyli adresy i  przypadkowo przekroczy nasze „szatańskie” progi…

A Duża J była zadowolona z wizyty, bo dostała dwa obrazki ;-)

2 komentarze:

  1. haha uśmiałam się :grin: bardzo przyjemnie się Ciebie czyta, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. pochłonęłam zawartość posta jednym tchem i popłakałam się ; ) piękna improwizacja ; )

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)