czwartek, 27 marca 2014

SPORT TO ZDROWIE! Czyżby...?

Że sport to zdrowie - wiedzą wszyscy, a przynajmniej większość. Uważa też tak moja koleżanka, która zafascynowana zajęciami spinningu ( jazda na rowerze stacjonarnym ), postanowiła i mnie zarazić miłością do tego sportu. Ponieważ od kilku lat moja aktywność sportowa polegała na zejściu po schodach i wejściu po nich, a kondycję mam porównywalną z kondycją drewnianego klocka - dałam się namówić.

- Weź ręcznik i wodę - powtórzyła po raz kolejny - bo ci się przydadzą.
 Jak kazała, tak zrobiłam. Zabrałam ze sobą pół litrową butelkę wody i mały ręczniczek. Odkurzyłam adidasy (dosłownie), bo zakupione i schowane  gdzieś w kącie, pokryły się centymetrową warstwą kurzu. Zwarta i gotowa pojechałam z:
zapałem - 10
siłą - 10
humorem - 10
Na zajęciach powitał mnie uprzejmy, około 50 letni instruktor, skasował 13 zł i wskazał odpowiedni rower. Swoją drogą 13 zł za godzinę katorgi ?! Trochę drogo... ale czego się nie robi dla dobrej figury, choć nie żebym się skarżyła na obecną... Na ścianach widniały rozwieszone plakaty z uśmiechniętymi, szczupłymi i wymalowanymi kobietami na rowerkach. Zero potu, zero zmęczenia, czysta radość! No proszę, ile szczęścia daje kawałek aluminium z jednym kółkiem.
- Całkiem przyjemnie - powiedziałam wykrzywiając twarz usiadłszy na wąskim i twardym siodełku. Zakręciłam pedałami "Eee, wcale nie będzie tak trudno, dam radę!" pomyślałam, naiwnie podsycając swój zapał. Światła przygasły, muzykazabrzmiała, na ścianie pojawił się filmik z górską trasą, po której śmigały motory. Pora rozpocząć rzeźbienie ciała. Pierwsze 10 minut z uśmiechem na ustach dawałam czadu myśląc, że moja kondycja jednak nie jest taka zła. Kłopoty zaczęły się wtedy, gdy jeszcze miły instruktor, kazał podkręcić obciążenie w pedałach. "Ok, jest ciężko, ale do wytrzymania" powtarzałam sobie w duchu, choć uśmiech powoli schodził mi z twarzy. Po kolejnych 10 minutach i podkręceniu mocy: "Ok,  jest kurka hardcorowo i nie do wytrzymania... kurka ". W tamtym momencie oddałabym konia z rzędem za to, żeby zamienić się na miejsca z motocyklistą ze ściany... Na dodatek mój mały ręczniczek okazał się być stanowczo ZA MAŁY, powinnam była zabrać ze sobą ręcznik plażowy. Nie wspomnę o 0,5 litrowej wodzie, którą niemal w całości opróżniłam już na początku. Zostały mi jedynie trzy niewielkie łyki, które musiałam dozować, przez co resztę zajęć odbyłam " o suchym pysku ", dosłownie...
Po 30 minutach jazdy:
zapał - 0
siła -  -10
humor - 0
Podobno po wysiłku fizycznym organizm uwalnia endorfiny, dzięki którym czujemy się szczęśliwi. Ja też czułam...że chce mi się wymiotować, ale to chyba nie była sprawka endorfin. Choć "wymiotować" może raczej księżna Kate...mi chciało się rzygać. Muzyka dudni, już nie instruktor, a tyran, krzyczy w ekstazie:
-Podkręćcie moc!
Moje mdłości też podkręciły moc, a jedno płuco wyszło mi przez gardło. I te wąskie siodełko, które wbijało mi się tam, gdzie się wbijało...a ja za to zapłaciłam...
- A teraz moc na maxa! - wrzeszczy kat.
Pewnie gdyby nie paski, którymi byłam ciasno przypięta do pedałów - zleciałabym rozpłaszczając się wprost na wizualizacji na ścianie. Wreszcie tortury dobiegły końca. Wypięłam się z uprzęży, zwilżyłam wysuszone na wiór usta ostatnią kroplą wody z nakrętki, wytarłam się mokrym ręczniczkiem i poszłam do samochodu. Poszłam to dużo powiedziane, bo jak można iść, gdy nogi są tak samo lekkie i ruchome jak betonowe kolumny? W domu rzeczywiście wydzieliły się u mnie endorfiny, ale na widok kanapy, która tego dnia była wygodniejsza niż zwykle.
Następnego dnia niewygodne i wąskie siodełko odcisnęło na mnie swoje piętno, w postaci zdrętwiałej pupy i braku możliwości siadania na czymkolwiek, co nie było dmuchanym kółkiem plażowym.
Ja tam byłam, jakoś przeżyłam, wodę piłam, a co widziałam - Wam opisałam.
Czy pójdę na zajęcia jeszcze raz? Nie wiem, ale jeżeli tak - bez poduszki na siodełko, 5 litrowego baniaka z wodą i ręcznika wielkości dywanu - nie wchodzę na salę.