środa, 26 lutego 2014

MOJA BAJKA SAMOGRAJKA

Obiad, jedyny moment w ciągu dnia, kiedy siedzimy całą czwórką. To magiczny czas, w którym możemy porozmawiać, dowiedzieć się, co każdy robił, podyskutować np.: o planach na najbliższy weekend. To chwila, w której możemy nacieszyć się sobą nawzajem i "zacieśnić" więzy rodzinne. Wszyscy zajadają ze smakiem, najlepsze danie świata - najsmaczniejsze, bo spod ręki mamy i żony - śmiejąc się przy tym w głos. Po obiedzie każdy ze śpiewem na ustach zbiera ze stołu swój talerz, oczyszcza z resztek i wkłada do zlewu. Ja zgarniam po całusie w policzek od rodzinki, córka wiesza mi się na szyi i mówi " Kocham cię mamusiu" .

Tak...takie obrazki, to tylko w reklamach obiadków instant, które - jak zapewnia producent - są lepsze niż u mamy, babci i z najzdrowszego proszku na świecie.
Jak w rzeczywistości wygląda u nas obiad? Przede wszystkim rozpoczynamy od wyliczanki między mną, a moim M, kto dziś karmi Małą J. Wiadomo przecież, że ten, kto będzie to robił - sam musi zadowolić się zimnym obiadem. Na trzy kęsy Małej J, przypada jeden kęs rodzica. Tak więc siedzimy, przeżuwamy.
- Duża J - pytam - a tobie jak minął  dzień w przedszkolu?
Odpowiada, że fajnie.
- A tobie? - pytam M - dużo miałeś dziś pracy?
Odpowiada, że sporo. Przynajmniej radio w tle sobie rozmawia... Duża J je baaaardzooooo pooowoooliiii. Właściwie śmiem twierdzić, że wchłania jedzenie porami, na pewno nie ustami... Gmera widelcem, mieszając wszystkie składniki na talerzu i uklepując je, dzięki czemu jej porcja zaczyna powoli przypominać zwróconą treść żołądkową. Przeżuwamy dalej.
- Chyba rozkłada mnie Jakaś choroba - mówi M.
- To weź Jakieś leki - mówię ja.
Dalej milczymy. Może ciszą absolutną nie nazwałabym tego, gdyż Mała J co jakiś czas wyje, dopominając się o napełnienie jej ust, żeby wszystko po przeżuciu dziąsłami, wypluć i wymazać sobie tym twarz.
- Idź wydmuchać nos - mówię do Dużej J, której gile zaczynają łączyć się z paciają na talerzu.
- Dooobrzeee - odpowiada, wsiorbując je znowu do nosa, razem z kawałkiem przyklejonego jedzenia.
Wtedy Mała J zaczyna zachowywać się dziwnie...czerwieni się na twarzy, robi dziwaczny grymas wydymając usta i policzki i mrużąc oczy. Po sekundzie dołącza stękanie. No super...teraz jej się srać zachciało, przy obiedzie... Chwilami zastanawiam się, czy nie mamy w swoim drzewie genealogicznym, jakiejś wzmianki o przodkach - ograch. Wiecie, takie zielone potwory, puszczające publicznie bąki i bekające Shreki :-) Ale ja się nie skarżę...no, może trochę. Nie znaczy to jednak, że zamieniłabym te swoje "przytulne bagno" na coś innego. Może i z zasad savoir vivre'u stosujemy jedynie korzystanie z noża i widelca, zamiast posługiwać się gołymi " ręcami" ;) , ale nam jest z tym dobrze! Jesteśmy , ja-Fiona, M-Shrek, nasze małe... ogrądka? ogrządka? - kochającą się rodziną, a i jakiś osioł też od czasu do czasu u nas zagości ;) Po prostu życie jak w bajce! Wprawdzie nie tej, o księciu i księżniczce, ale to NASZA BAJKA i jest to najfajniejsza bajka na świecie! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)