środa, 2 lipca 2014

Wakacje, czyli kolejny powód do narzekania

Nadeszły wakacje niecierpliwie wyczekiwane przez dzieci. U rodziców niecierpliwość ustąpiła miejsca przerażeniu, bo początek wakacji równa się końcowi przedszkola... czym zająć dwie ruchliwe, w tym jedną gadatliwą, córki, żeby nie słyszeć ciągle za plecami "Mamooooooo nuuuuudzę sięęęęęęęęę"? Dodatkowo słaby początek lata nie ułatwia wynajdywania rozrywki pociechom, które w oczekiwaniu na pozwolenie pójścia na plażę śpią w strojach kąpielowych tuląc się do nadmuchanego kółka do pływania. Moja kreatywność zasnęła razem z ukończeniem przez Małą J roczku. Przynajmniej ta się wyśpi...

Postanowiłam zaserwować dzieciom wstęp do zbliżającego się wyjazdu nad morze i zabrałam je do Warszawy na tygodniowy pobyt u mojej mamy. Siedem dni relaksu, zabawy w ogrodzie, korzystania ze stołecznych rozrywek, tak miał wyglądać pobyt. Do tej pory mamy za sobą cztery dni płaczu, niezliczone skargi na nudę i pytania "Kiedy wracamy?", pompowany basenik w ogrodzie z którego uchodzi powietrze ( zaczynam dostrzegać w nim metaforę siebie samej ), kilka zjedzonych przez Małą J zdechłych much pływających w mdlejącym baseniku, kilometry pokonane na spacerze w górę i dół po schodach w domu i do ogrodu, siwe włosy będące skutkiem ciągłego marudzenia Małej J, worki pod oczami z niewyspania spowodowanego dość mocnym chrapaniem obu moich córek ( wiedziały, co po tacie odziedziczyć ) oraz skutki picia tutejszej wody odzwierciedlające się tym, czym się odzwierciedlają. Mojej mamy za Chiny nie wyciągnę "na miasto", bo "są straszne korki, nie ma gdzie parkować, jazda przez Warszawę to męka...", a sama nie wsiądę za kierownicę, bo miasto znam równie dobrze jak...eeee... każde inne, którego nie znam. Tak więc radzimy sobie jak możemy, a raczej nie radzimy sobie najmniej jak potrafimy. Na dodatek dziś rano mama uprzejmie zaproponowała mi, że jeżeli chcemy i męczymy się- może nas odwieźć do domu i naprawdę to nie będzie dla niej żaden problem. Uprzejmie odpowiedziałam, że nie będziemy jej fatygować i poczekamy aż przyjedzie po nas M. Ona uprzejmie poszła do kuchni, uprzejmie przeklęła i jeszcze uprzejmiej wyrwała sobie garść włosów z głowy.
Oczywiście doskonale ją rozumiem. Do jej czystego, symetrycznego domu przyjechały dwie krzyczące dziewczynki i jedna krzycząca kobieta. Przywiozły ze sobą zabawki, kredki, które wiecznie same wysypują się na podłogę, kruszące się przegryzki dziecięce oraz same brudne ubrania, które zmuszają pralkę do uruchamiania się częściej, niż raz w tygodniu.
Jest jednak kilka pozytywów tej wizyty. Po pierwsze,udało nam się wreszcie odwiedzić Centrum Nauki Kopernik, w którym spędziliśmy naprawdę interesująco pół dnia. Gdyby nie to, że głód zmusił nasze żołądki do trawienia samych siebie, a nogi po którejś godzinie powiedziały "Jak żyjemy nie zrobimy żadnego kroku więcej", moglibyśmy swobodnie "uczyć" się tam cały dzień. Po drugie, mam namiastkę tego, jak może wyglądać nadchodzący urlop i zdążę stworzyć pancerną osłonę psychiczną, dzięki której stanę się odporna na:
- próby przejęcia berła władzy przez moje dzieci
- kopanie przez kilka godzin oparcia mojego fotela w samochodzie
- zrezygnowanie z drzemek przez Małą J na rzecz płaczu ze zmęczenia
- próbę sprawdzenia czy na urlopie zatarły się granice cierpliwości rodziców
-  potrzebę snu zwalczoną na rzecz pobicia  rekordu Guinessa w niespaniu
- pytania w trasie " Już jesteśmy blisko? Kiedy dojedziemy?"
Po trzecie, no ten, co to było...na pewno coś było...A! Już wiem! Po trzecie nie muszę choć przez tydzień gotować codziennie obiadów, które zaspokoiłyby wymagania podniebień moich córek. Może dzięki temu ponownie obudzę w sobie zapał do gotowania, który pomału zaczyna dla odmiany opuszczać moją mamę.


Tak ,wiem co myślicie, ale muszę komuś ponarzekać, bo kto mnie lepiej zrozumie jak nie wy?
A do powrotu do domu zostało jeszcze...4440 minut i 4440 siwych włosów więcej. Jak dobrze, że wzięłam ze sobą farbę do włosów...






4 komentarze:

  1. Ja mam lepiej bo wczasy nad morzem. Dziecko oprocz ciaglego" jedziemy do domku" rzyga, goraczkuje do wczoraj i kaszle wypluwajac sobie pluca. A wszystko dlatego ze matka zwrezerwowala wczasy dla zdrowotnosci miesiac przed nie biorac pod uwage ze dziecko moze zachorowac. Ludzilam sie ze powietrze nadmorskie uleczy go cudownymi swymi mackami. Skutkiem urlopu jest moje skrajne wyczerpanie bo nie spie juz od tygodnia a poza tym nie wiem co dolega memu dziecku. Dzisiaj skracamy urlop i wracamy do domu. Dobrze ze chociaz ma nasze miejsce znalazl sie chetny czlonek rodziny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję, naprawdę szczerze współczuję. Tak to jest z dziećmi, plany to my możemy mieć, ale co najwyżej na dzień jutrzejszy :) Też zarezerwowaliśmy wczasy nad morzem już kilka tygodni temu i mam nadzieję, że moje dzieci nie postanowią w tym czasie dostać grypy żołądkowej czy anginy :D Pozdrawiam i życzę zdrowia!

      Usuń
  2. No i potwierdziły się moje przypuszczenia..... pediatra zadowolony, że jest lepiej a mnie szlag trafił prawie na miejscu! Więc moje dziecko do 10 lat nie ma wakacji! Będzie siedział w domu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż zaśmiałam się w głos. Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Wyobrażam sobie teraz jaka wściekłość rozsadza Cię od środka :D Kochane dzieci... :) A do 10-go roku życia nie zachoruje Ci w żadne wakacje, zobaczysz. Pozdrawiam i dużo cierpliwości życzę!

      Usuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)