środa, 25 czerwca 2014

Jestem blogerem

- Weź ją, bo zaraz zwymiotuję! - krzyczy M stojąc nad leżącą na przewijaku Małą J.
- Przecież to kupa twojego dziecka, sama słodycz - odpowiadam kończąc przełykać zimny już obiad.
- Ale nie wtedy, gdy umazała sobie nią ręce i wciera uparcie mi w twarz! 
Poszłam, ale nie na pomoc mężowi, bo on z pewnością doskonale da sobie radę, tylko czym prędzej zanotować ten dialog w notesie. "Jeszcze może być z tego niezła historia na wpis" pomyślałam.


Jestem blogerką. Od ponad pół roku nieustannie myślę, tworzę, edytuję, notuję, obserwuję, nasłuchuję, publikuję. Każdy wpis staram się dopieścić, każdy przecinek zaakceptować i kilka razy przemyślę, zanim kliknę magiczne "Opublikuj", a i tak nigdy nie jestem w pełni zadowolona ze swojego tekstu. Nie lubię czytać swoich starych postów, bo wydają się być takie niedopracowane. Nie chcę ich również  edytować, bo skoro w tamtej chwili uznałam, że są gotowe, by puścić je w eter - powinny pozostać niezmienione. Z każdej sytuacji staram się wyciągnąć coś ciekawego, o czym chciałabym napisać. Notes w mojej torebce stał się rzeczą równie niezbędną co portfel, jak nie bardziej. Mogłabym pisać tuż po przebudzeniu, mogłabym pisać tuż przed snem, mogłabym pisać siedząc w toalecie, mogłabym pisać jedząc tort na urodzinach cioci. Mogłabym...niestety źródło mojej inspiracji (małe dzieci), skutecznie mi to uniemożliwia, przez co czas ich drzemek jest dla mnie niemal święty, bo mogę wtedy przelewać swoje "wizje" na wirtualny papier. Gdyby jednak nie one, nie miałabym aż tylu tematów do poruszenia. Tak, jestem blogującą mamą, która bez ściemy opisuje swoje życie w czteroosobowej rodzinie, co więcej - czyni to z ogromną przyjemnością.
Co robię, gdy uda mi się wyrwać choć trochę czasu dla siebie? Wtedy siadam, otwieram swój magiczny notes inspiracji i czytam. Moim oczom ukazują się nieczytelne bazgroły poprzeplatane z jeszcze bardziej nieczytelnymi, wyłapuję wyraźniejsze słowa, kontekst i czekam, na wenę.  Jak jej nie ma - choćbym stanęła na głowie, nasmarowała się pachnącymi balsamami, zapaliła tuzin kadzidełek, włączyła jazz, poczytała książkę, pomalowała paznokcie i zrobiła masę innych rzeczy, włączając w to nawet oczyszczającą organizm głodówkę - nie napiszę żadnego zdania. Co najwyżej dzieci mi dorosną, a mój M zdąży zapuścić brodę... Ale jak już się pojawi, w ciągu godziny, niczym w transie, jestem w stanie napisać, poprawić i opublikować post, z którego będę dumna...przynajmniej do czasu napisania kolejnego, a wtedy? Wtedy czekam, na pierwsze komentarze, na sygnały obecności innych osób, bo to co kocham w prowadzeniu bloga, to interakcja z czytelnikami. Tak, uwielbiam czytać Wasze opinie, odpowiadać na nie, prowadzić dialogi. Są dla mnie motorem napędowym, pysznym deserem po sytym obiedzie, pianką z mleka na gorącej, kawie. Gdyby nie Wy, brakowałoby tego najważniejszego elementu, który tworzy pyszną CAŁOŚĆ.  A co dzieje się potem? Potem post lokuje się w szufladce "Stare", a ja znów myślę o nowym wpisie, kolejnym temacie, myślę przed snem, myślę stojąc nad garnkiem przypalonego już gulaszu, myślę na spacerze z dziećmi, zapisuję, obserwuję, nasłuchuję, tworzę, edytuję, akceptuję, publikuję i tak w kółko.
 Jestem blogerem i uwielbiam to co robię. Co więcej, zaczynam uzależniać się nie tylko od pisania bloga, ale od czytania innych.  Co dalej? O czym będzie następny wpis? Tego nie wiem nawet ja. To musi być "zing", iskierka, miłość od pierwszego wejrzenia, a dalej samo się jakoś potoczy...

zBLOGowani.pl