czwartek, 1 października 2015

Dlaczego jestem antykociarą?

 Było późne popołudnie. Na mrągowskie osiedle domków jednorodzinnych zajechał samochód. Zatrzymał się tuż przed domem wielopokoleniowym, w którym gwarne życie prowadzili dziadkowie, ich dzieci oraz czworo wnucząt. Silnik wciąż pracował, gdy z auta wyszła kobieta, a w rękach trzymała małą, czarno-białą kulę. Pochyliła się, odłożyła kulę na ulicy, wsiadła w samochód i odjechała. Pech chciał, że tą kulą był mały kociak. Pech chciał, że wszystko przez okno widział jeden z synów mieszkających w tym domu. Pech chciał, że to był mój szwagier, a dom należał do moich teściów...

***


- Nie zdążyłem spisać numerów z tablicy rejestracyjnej - szwagier podniósł kotka z ulicy - W każdym razie nie możemy go tu zostawić, bo potrąci go samochód.
Zabrał kota do domu i dał mu jeść. Usiadł na kanapie i patrzył, jak jego dzieci bawią się z kociakiem, popiskując za każdym razem, gdy mała kulka wbijała mleczne zęby w ich miękkie dłonie. Przeniósł wzrok na wielkiego, czarnego kocura, który opróżniał właśnie miskę z kociej karmy. Wiedział, że dwa koty w jednym domu nie wchodzą w grę. Wziął malucha na ręce i wystawił go za drzwi. Kociak obrócił się i wbiegł z powrotem do domu. Wziął go więc ponownie i wystawił za bramkę. I tym razem kociak zawrócił się prosto w kierunku domu. Za trzecim razem poszedł nieco dalej i tam zostawił malucha. Gdy wracał do domu zauważył, że kociak idzie za nim. Nie miał serca tak go zostawić. Postanowił zaopiekować się nim tymczasowo i znaleźć mu nowy dom...

***

Mała J karmiła chomika kredkami świecowymi. Kiedy już miałam zainterweniować, zadzwonił telefon. "No trudno" pomyślałam "Najwyżej Tuptuś zrobi tęczowe bobki" i zaniechałam walki z moim dzieckiem-czołgiem na rzecz odebrania telefonu.
- Cześć - M przywitał się głosem sugerującym jego dobry humor, czyli całkiem odwrotnie niż ja - Co robicie?
Wyłączyłam odkurzacz, popatrzyłam jak Mała J rwie na kawałki opakowanie po kredkach Bambino w poszukiwaniu resztek świecowej karmy, przeniosłam wzrok na precyzyjnie porozrzucane klocki w całym pokoju, ze szczególnym uwzględnieniem ścieżki komunikacyjnej, zignorowałam dobiegający z kuchni odgłos kipiących ziemniaków i swąd spalenizny.
- Nic takiego. Siedzimy.
- Aha - nie załapał sarkazmu bijącego z tego komunikatu - Marcin ma kota.
- To wiem.
- Ale ma drugiego kota.
- ... Okeeeej iiii?
- Chodzi o to, że chcą go oddać, bo...- i w  tym miejscu opowiedział mi wyżej opisaną historię kociaka - ...Wiem, że nie lubisz kotów, ale mówiłaś kiedyś coś o nowym zwierzęciu w domu, które będzie bardziej kontaktowe niż chomik, a mniej wymagające niż pies. Dlatego też dzwonię.

Może satanistką nigdy nie byłam, ale miłością do kotowatych raczej nie pałałam. Kot. Ma dziewięć żyć, co już czyni z niego demona. Ma ostre zęby. Ma ostre pazury. Jego mocz cuchnie. Załatwia się w domu. Wprawdzie do kuwety, ale jednak w domu. Jest fałszywy. Preferuje kotocentryzm. W nocy może wgryźć mi się w szyję i tymi ostrymi pazurami wyszarpać kawałek tętnicy. Może też wydłubać oczy moim dzieciom. A przede wszystkim kot nie jest...psem. Chwilę pomyślałam, zebrałam do kupy wszystkie wymienione argumenty zdecydowanie przemawiające na kocią niekorzyść i powiedziałam:
- No dobra. Pojedźmy dziś go obejrzeć.

Po południu spakowaliśmy dzieci do samochodu i pojechaliśmy do domu teściów, aby przyjrzeć się z bliska temu małemu przedstawicielowi, nie do końca lubianego przeze mnie gatunku zwierząt. Leżał zwinięty w kłębek na kanapie i spał. Ot tak sobie. Jakby od zawsze był zintegrowaną częścią welurowego obicia. Nie uciekał, nie płoszył się, nie syczał, nie najeżał się... Właściwie nawet się nie obudził.
- On żyje? - rozejrzałam się za patykiem, którym mogłabym go szturchnąć
Niestety, choć dzieci znoszą je do domu po każdym spacerze, zawsze tak je gdzieś upchną żeby wbiły ci się w tyłek podczas siadania, ale żebyś nie mógł ich znaleźć w razie potrzeby.
- On śpi - powiedziała szwagierka - Jest jeszcze młody, ma 4 czy 5 miesięcy - i wzięła kota na ręce w celu demonstracji.
Czarno- biały, zwyczajny dachowiec.
- No dobra. Chemii nie ma, nie zaiskrzyło, czas się zmywać. Na pewno kogoś znajdziecie - poklepałam ją po ramieniu i obróciłam się na pięcie.
- No coś ty. Zobacz jaki jest słodki - szwagierka nie dawała za wygraną - Jest jeszcze spokojniejszy niż nasz kot. Ciągle chce być głaskany, uwielbia wchodzić na kolana, jest cierpliwy do dzieci...Wiesz, ja też nie przepadam za kotami, ale ten naprawdę jest słodki. Chociaż go potrzymaj - wysunęła ręce z kotem w moją stronę.

Usiadłam na kanapie i wzięłam te chude, elastyczne stworzenie. Kociak ułożył mi się na kolanach i zaczął mruczeć. Spojrzał na mnie, powąchał moją dłoń, po czym zamknął oczy wciąż mrucząc. W tym momencie usłyszałam dźwięk tłuczonej porcelany i zrywających się grubych łańcuchów. To byłam ja. Pękłam. W sensie, że wewnętrznie...tak duchowo...mistycznie. Stało się to, czego nigdy bym nie przewidziała. Zakochałam się w kocie.

- No dobra - szwagierka wyciągnęła po niego ręce  - Jak go nie chcecie, to muszę porobić mu zdjęcia i umieścić jakieś ogłoszenie w necie.
Odsunęłam się dalej, żeby nie mogła dosięgnąć nadal mruczącego malucha.
- Myślę, że to już będzie zbędne. Zabierzemy go do domu - powiedziałam - Yyyy...oczywiście na próbę - dodałam.
W końcu wizerunek antykociary trzeba utrzymać.
 - Musimy kupić mu kilka rzeczy - zwróciłam się do M - Kuwetę, drapak, jakieś zabawki, karmę, szczotkę, legowisko, żwirek sylikonowy antybakteryjny, wycieraczkę i miskę - nie żebym przed wyjazdem przeczesała internet i wszystko sprawdziła...

Tym oto sposobem pierwszy raz w naszym domu i pierwszy raz w moim życiu zamieszkał kot, wspólnie nazwany Milo ( skrót od miły i lubiący odpoczynek).




O dziwo nie skacze nam do gardeł, nie wydłubuje oczu pazurami i nie sika po ścianach. Spędza za to sporą część dnia na próbie rozgryzienia, jak dobrać się do bufetu...



...a całe wieczory na spaniu na moich kolanach, wywołując tym odrętwienia nóg.



Dostał piłeczki, dzieci podarowały mu nawet swoje dwa pluszaki i zrobiły mu zabawkę z patyka i sznurka zakończonego pomponem. Wydałam 98zł na drapak, którego nie używa, bo woli skórzane kanapy, a  po pierwszym czyszczeniu standardowej kuwety, które wyglądało mniej więcej tak: łopatka z kocimi odchodami do sedesu - raz, mój rzyg do sedesu - dwa, zainwestowałam w lepszą, krytą kuwetę, dobry żwirek i saszetki pochłaniające ten...smrodeczek. Kiedy tylko siadam, Milo wskakuje mi na kolana, albo wspina się na moje ramiona. Kiedy się kładę - zalega na mojej klatce piersiowej, ugniatając ją łapkami. Oczywiście przespane noce znów poszły do lamusa, bo choć Mała J od kilku miesięcy śpi nieprzerwanie od wieczora do rana, to kot w nocy postanowił się uaktywniać i kładzie mi się na głowie, próbuje wejść między moje włosy, non stop ugniata mnie jak ciasto drożdżowe, gryzie M w uszy i nos, a przede wszystkim on cały, ale to cały czas mruczy, gdy tylko się do mnie zbliży...

Zatem nie dość, że M chrapie, to na głowie zalega mi ciągle mruczący kot. Pożegnałam nawet stopery, bo sam wyciąga mi je z uszu. Taki z niego złośli...rozkoszniak. I choć poradziłam sobie z wychowaniem trzydziestokilogramowego owczarka niemieckiego, to nie potrafię oduczyć kilogramowego kota, nie tyle spania w naszym łóżku, co spania wciśniętego w moje włosy i nieustannego wówczas mruczenia. I choć nawet pracująca lodówka wywołuje u mnie drżenie powieki, gdyż mam wrażenie, że na karku mi siedzi i mruczy Milo, to właściwie nie wiem, dlaczego do tej pory byłam samozwańczą antykociarą. Przecież koty w gruncie rzeczy są całkiem fajne. I nie takie straszne, jak początkowo sądziłam. Nie znoszę za to ludzi, którzy postępują jak była właścicielka Mila, która wyrzuciła go z samochodu, bo po prostu przestał być już słodkim okruszkiem. A ja chyba zrezygnuję już ze spania z szyją owiniętą grubym szalikiem i w okularach do pływania...

A tak na marginesie, jeżeli ktoś z Was posiada wiedzę, jak nauczyć kota spania na legowisku, którym zdecydowanie NIE JEST ani moja głowa, ani nasze małżeńskie łoże, niech się nią ze mną podzieli.



A tu dział transplantologii czyli oddajemy łapki i serduszka ZBLOGOWANI klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)