niedziela, 30 listopada 2014

Jak rodzić to z pompą!

Pamiętam była jesień, pokój numer osiem, korytarza mrok... Szłam ciągnąc za sobą dwie torby ubrań. W zasadzie torby niósł osioł poganiany patykiem przez mojego M. Ja tylko szłam, co i tak było sporym wyczynem biorąc pod uwagę fakt, że właśnie zamierzałam wydać na świat swoje pierwsze dziecko. Byłam podekscytowana, przerażona i spuchnięta jak Włodarczyk po walce z Grigorijem Drozdem. Nie mogłam doczekać się, aż wreszcie zobaczę swoje dziecko, jednocześnie miałam ochotę skrzyżować nogi, zacisnąć mięśnie Kegla i uciec przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Pech chciał, że tego dnia na oddziale położniczym odbywały się ćwiczenia przeciwpożarowe. Zostałam więc zmuszona do pozostawienia wszystkich swoich rzeczy pod łóżkiem i ewakuowania się wraz z innymi ciężarnymi na trakt porodowy. Spiesząca się położna wskazała mi palcem tymczasową salę i pobiegła dalej. Warunki na trakcie przypominały szpital polowy. Kobiety na leżakach zajmowały korytarze, w tle rozbrzmiewały jęki i stęki rodzących. Z lekkim niepokojem weszłam do wskazanej przez pielęgniarkę sali. Na łóżku porodowym spokojnie leżała dziewczyna. Nie rodziła. Miała natomiast zagrożoną ciążę i wymóg leżenia, a że polówki już się skończyły, przypadło jej w przydziale to co przypadło. Usiadłam na sedesie, bo nie było w sali krzesła, ścisnęłam dłoń M i czekałam.
- To pani ma dziś cięcie? - zapytała wchodząca do sali położna.
- Tak - odpowiedziałam czując, że zaczyna napierać na mnie fala płaczu.
Wyszła bez słowa. Raczej nie przestraszyła jej  moja ciążowa opuchlizna, bo połowa kobiet z oddziału wyglądała podobnie, a druga połowa miała wampirze gałki od parcia. To musiało być coś innego. Kiedy ja płakałam, zastanawiając się jednocześnie co spowodowało tak szybką ewakuację położnej, ta weszła ponownie do sali z maszynką do golenia.
- Proszę się położyć, - wskazała ręką podłogę w łazience - ogolę panią.
To fajnie, że zwracają uwagę na to, aby kobiety nawet w takim momencie jakim jest poród, były zadbane i miały gładkie pachy i nogi. Chwali się. Na całe szczęście nie pozwalam moim włosom na swobodne harce po nogach, a zarośnięte pachy zostawiam mężczyznom.
- Nie trzeba - uniosłam do góry jedną nogę i pogładziłam się po łydce - Wczoraj się tym zajęłam.
-Tak... ale ja nie przyszłam golić pani nóg tylko...wie pani.
- ...
- ...? - wymiana znaczących spojrzeń - Dół - wyszeptała.
- Myślę, że sama sobie poradzę. - odgoniłam wizję tej żenującej dla mnie sceny.
- Ale pani ma brzuch, będzie pani ciężko samej.
- Tak, wiem. Mimo wszystko spróbuję. Czucia w palcach jeszcze nie straciłam.
- Dobrze, to pani niech zajmie się sobą, można korzystać z prysznica, na pewno poczuje się pani lepiej. Mąż natomiast może iść na kawę, bo czekamy na salę operacyjną. Nieprędko będzie miała pani cięcie, więc proszę się zrelaksować. 
Relaksowałam się na tyle, na ile można odprężyć się siedząc na sedesie i oczekując na urodzenie dziecka. Przynajmniej papier toaletowy miałam w zasięgu ręki, więc mogłam sobie do woli  płakać, co też czyniłam z całkowitym brakiem powściągliwości w tej dziedzinie. Kiedy papier się skończył, a ja wycierałam łzy tekturową rolką, do sali wszedł M.
- Przestań głuptasie płakać.- powiedział zabierając rolkę i podając mi chusteczkę - Zaraz poznamy naszą córeczkę, a ty się mażesz? Chyba nie chcesz, żeby ujrzała pierwszy raz swoją mamę od zewnątrz i uznała, że chyba od wewnątrz wygląda ładniej? Hm?
- Nieee ....chuurrppp chhhhrrrrrr - niełatwo śmiać się z zatkanym nosem. - Poza tym to jest słabe pocieszenie, wiesz? Chhhuurr Chhyrrp. Tak w ogóle - znów zaczęłam zanosić się płaczem - ja się bojeeeeeeeeeeę!
Dziewczyna leżąca na łóżku nawet nie drgnęła. Nic dziwnego. W tamtym momencie nie robiłam najlepszego wrażenia. Prawodopodbnie obawiała się mnie i ewentualnego zagrożenia powodzią.
- Ale wiesz co? - wysmarkałam się w rolkę po papierze - Wydaje mi się, że ja nie muszę dziś rodzić.- Ściszyłam głos, rozejrzałam się dookoła by sprawdzić, czy nikt poza leżąca nas nie podsłuchuje i spojrzałam M głęboko w oczy. - Z tym rozwarciem to ja jeszcze spokojnie przetrzymam z dwa tygodnie. Mówię ci. Możemy wrócić do domu. W tym dzisiejszym chaosie nikt się nie zorientuje. Nawet ucieszą się, że będą mieli o jedną cesarkę mniej. - pokiwałam z  powagą głową i wciągnęłam smarka z powrotem do nosa.
W sali zapadła cisza, którą zakłócała mrugająca i bzycząca jarzeniówka. Nawet leżąca dziewczyna wstrzymała oddech. Dopiero hałas otwieranych drzwi i pchanego przez pielęgniarkę wózka z przyborami, sprowadził mnie na ziemię.
- Zrobimy pani wkłucie. A mąż niech idzie coś zjeść, bo tu jeszcze trochę potrwa.
M pokierował się w stronę bufetu, a ja dostałam "jedzenie" w kroplówce. Wyszłam na korytarz by zająć czymś głowę. Przez szybę w drzwiach widać było wbiegających po schodach kilkunastu pozorantów przebranych za kobiety ciężarne. Zajęli oddział położniczy, który po chwili wypełnił się imitacją dymu. Pierwszy, podstawowy zrobiony przez nich błąd: pokażcie mi kobietę w zaawansowanej ciąży, która ze zwinnością Tarzana pokonuje schody. Wiązanie butów jest jak składanie origami z zamkniętymi oczami, a co dopiero wbieganie po schodach.
- Proszę pani - dobiegł mnie głos zza pleców. - Tak, do pani mówię. Już pora, zapraszam do sali.
No i całe moje odwracanie uwagi diabli wzięli, bo znów zaczęłam beczeć.
- Nie urodzę, dopóki mój mąż tutaj nie przyjdzie - pochlipywałam siedząc na sedesie w zamkniętej na klucz łazience.
- Ależ proszę się nie wygłupiać tylko wyjść.
- Nie! Bez męża nie urodzę i koniec!
Kiedy przyszedł i udało mu się zmienić temat, i uspokoić mnie, do sali weszła położna. Wręczyła mi złożone w kostkę zielone, papierowe ubranko i kazała na siebie włożyć. Odziawszy się, zaprezentowałam się w bibułowej koszuli. Położna parsknęła i pomachała uniesionym palcem wskazującym.
- Nie tak droga mamo. Rozcięciem do przodu proszę włożyć.
Nie włożyłam. Wolałam umazać swoją koszulę, niż paradować z całym przodem saute. Po chwili pojawiła się kolejna pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim, na którym miałam zostać przetransportowana na salę operacyjną. Niczym bohater amerykańskiego filmu, przejechałam wózkiem całe 5 metrów, czyli pod następne drzwi. Na sali czekali już na mnie zamaskowani lekarze oraz cała grupa stażystów, która z uwagą przyglądała się fragmentowi mojego ciała, który znajdował się kilka centymetrów nad pupą. Miejscu dokonywania znieczulenia zewnątrzoponowego. Tym którzy nie wiedzą objaśniam - wbijania igły w kręgosłup. Po chwili od pasa w dół zaczęło robić mi się podejrzanie ciepło. Zaczęłam nerwowo spoglądać w dół czy przypadkiem nie popuściłam, ale założony tuż przy mojej twarzy parawan, skutecznie zasłaniał mi cały widok. Nikt ze zgromadzonych nie oburzał się, więc powróciłam do swojej ulubionej czynności - wylewania morza łez.
Kilka minut później głos anestezjologa zaczął dziwnie zwalniać i zniżać ton, a mi zrobiło się duszno i słabo, aż w końcu straciłam kontakt. Po pierwszej dawce epinefryny powróciłam na tyle, żeby słyszeć jakieś głosy, ale ich nie rozumieć. Po drugiej ciśnienie wróciło do normy, bo wyraźnie słyszałam jak lekarz wysiorbuje słomką resztki coli ze swojego kubka. Już chciałam zwrócić mu uwagę, że tu się rodzi, a w kubku i tak już nic nie ma, ale w lampach nad stołem operacyjnym zobaczyłam odbicie siebie poniżej parawanu. Nie był to najpiękniejszy widok ale poprawił mi humor, bo wiedziałam już, że jeżeli mojemu dziecko podobało się to, co widziało w moim wnętrzu i co widzę teraz ja, tym bardziej spodoba mu się moja zewnętrzna strona. Przekonałam się również, że lekarz nie wysysa ostatniej kropli coli, tylko odsysa wody płodowe. Potem rach ciach, kilka szarpnięć, dociśnięcie łokciem mojego brzucha i siup. Duża J opuściła swój ciepły dom i porażona białym światłem lamp, zaczęła wydobywać z siebie dźwięki od których pęka szkło, wyją psy, a oczy same zachodzą łzami.
- Oto pani dziecko - lekarz uniósł ją nad parawanem, pokazując mi jej stopy i tyłek.
Nic dziwnego, że gdy potem ją dostałam, najpierw przyjrzałam się jej nóżkom, a potem pupie, żeby sprawdzić czy na pewno dobre dziecko mi przywieźli.
- Teraz będziemy zszywać. Widzicie? - lekarz zwrócił się do stażystów - Tak wygląda pęcherz. A tu mamy...
 Po krótkiej lekcji anatomii na moim przykładzie i oczyszczeniu córce układu oddechowego, położna włożyła Dużą J do łóżeczka i wyjechała z nią na korytarz w celu prezentacji mojemu M.
- To pan jest tatusiem? - zapytała podjeżdżając z zawiniątkiem.
- Yyyyy...eeee...Nie wiem - odpowiedział przyglądając się fioletowemu dziecku o twarzy Chińczyka.
- ...??? - nieme pytanie wzrokiem.
- Po prostu co kilka minut przejeżdża tu jakiś noworodek. Nie wiem czy moja córka już była czy nie.
Po potwierdzeniu danych osobowych, M wreszcie przyjrzał się swojej nowo narodzonej córeczce. Tymczasem nim ja trafiłam na swoją salę, musiałam poczekać aż skończą się ćwiczenia przeciwpożarowe. W tym celu zostałam przewieziona do pomieszczenia, które zawartością przypominało składzik. Co chwilę pojawiała w nim się salowa, która wymieniała mopy i papier toaletowy. Dwie godziny wystarczyły, by ćwiczenia dobiegły końca, by lekarze opanowali moją reakcję alergiczną na któryś z leków, bym spuchła od tego jeszcze bardziej i by M zrobił ze mnie mumię obłożoną mokrymi, zimnymi gazikami.
Jazda zaczęła się następnego dnia, gdy mogłam wstać z łóżka. Paracetamol łykałam jak tiktaki, ale ból i tak był potworny. Opuchlizna ciążowa spowodowana zatrzymaniem wody w organizmie zaczęła schodzić, co przyprawiało mnie o zażenowanie. Pociłam się potwornie, a 26 stopni C w sali nie ułatwiało mi życia. Duża J wysokotonowym piskiem wyrażała swoje niezadowolenie i bunt jedzenia z twardej i nabrzmiałej piersi, a ja pakowałam sobie kolejne wkładki laktacyjne w stanik, by powstrzymać nawał pokarmu. To był też dzień odwiedzin. Dziadkowie, ciocie bliższe, ciocie dalsze oraz "ciocie", których potem już więcej na oczy nie zobaczyłam, wszyscy chcieli zobaczyć małą Dużą J, oraz porozmawiać ze mną o tym jak czuję się w nowej roli. Nie musiałam odpowiadać. Widok ledwo siedzącej mnie na łóżku, zlanej potem, z tetrowymi pieluchami napchanymi w stanik i wyłażącymi pod pachami, oraz buntującej się przy każdym przystawieniu do piersi Dużej J, był odpowiedzią na wszystkie pytania gości. Kiedy do tego wszystkiego dołączył potężny ból głowy z mdłościami, będący niczym innym jak zespołem popunkcyjnym, myślałam, że teraz będzie już tylko lepiej. Myliłam się. Na duchu podniosła mnie ostatnia w kolejce do odwiedzin - moja babcia. Weszła, popatrzyła na Dużą J, na mnie, znów na małą i powiedziała:
- Jak ty się urodziłaś byłaś taka brzydka, łysa...tak, pamiętam to...a jak płakałaś to się tak marszczyłaś na buzi i wyglądałaś jeszcze brzydziej.
- ...
- Ale Duża J jest śliczna. Wygląda zupełnie inaczej niż ty. To dobrze...
Potrzebowałam chwili na przeanalizowanie tych słów i zinterpretowanie, czy mam je odebrać jako komplement, czy też wręcz odwrotnie. Stanęło na powściągliwym uśmiechu i zadowoleniu, że choć ja byłam paskudą, moja córka nie odziedziczyła po mnie urody orka. I choć wszystko działo się nie tak jak zaplanowałam, choć Duża J płakała najgłośniej na oddziale, choć głowa rypała mnie od znieczulenia jeszcze przez kilka dni, choć po cesarce zostawili mi kawałek łożyska i musiałam drugi raz iść na stół, choć podczas oczyszczania dostałam w prezencie biżuterię w postaci gronkowca złocistego, choć od tamtej pory jestem chronicznie niewyspana ( tu sporą zasługą może cieszyć się Mała J), to mimo wszystko wspominam ten dzień jako jeden z dwóch najpiękniejszych dni w swoim życiu i pamiętam każdy najdrobniejszy jego szczegół. W końcu jak rodzić, to z pompą! Nawet jeżeli to tylko pompa strażacka...

Jeżeli podobał Ci się tekst, możesz oddać na niego swój głos : * * * zBLOGowani * * *

16 komentarzy:

  1. Jak doszedłem do miejsca o wciągniętym glucie tu niemal uczyniłem przeciwienstwo Tojego opisu :-D

    Mnie jak wynieśli z sali operacyjnej małe wrzeszczące coś koloru rozgotowanego buraka i powiedzieli "to pana syn" odpowiedzialem - nie znam gościa, ja tu na żone czekam.

    Niw napisałaś co się stało z osiołkiem co go M patykiem.. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Osiołek uwolniony z bagaży - pobiegł w siną dal oddziału polowego. Gdy biegał w popłochu, a pozoranci, jak przystało na tryskające hormonami ciężarne, użalali się nad jego losem i smarowali kopytka oliwką dla dzieci, dzielni strażacy uratowali zwierzę i wynieśli na noszach z zadymionego oddziału.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewelacyjny tekst:) fantastycznie napisany:)

    OdpowiedzUsuń
  4. To był dzień :) strażacy nie mogli trafić lepiej z tymi ćwiczeniami, z resztą przy małej J też było mnóstwo stażystów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Śpieszmy się kochaç stażystów. Tak szybko się starzeją :-D

    OdpowiedzUsuń
  6. O tak. A powiedz mi jeszcze jak czyta się ostatnią literę w słowie "kochać" napisanym przez Ciebie? "cą"? "cią"? "ąc"????? :P

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak samo siê czyta. Tak jak zwykłe ć. Tylko oznacza to, że trzeba kochać wszystkich, tych kochajãcych inaczej też :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Lał oglądałaś walkę Włodarczyka z Drozdem?

    OdpowiedzUsuń
  9. No to już Cie lubię.

    OdpowiedzUsuń
  10. O rany, co za przeżycia! Nie dałam rady doczytać do końca.... Strach ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Aż tak słaby tekst, że nie da się go czytać? :P Spokojnie. To był naprawdę fajny dzień ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Haha, w żadnym razie! :) Ja po prostu młoda żona, z wizją ciąży za jakiś czas ;) Ale jak mówisz, że fajny, to już mi lżej! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny tekst! Jakbym czytała o swoim porodzie i "the days after". Pozdrawiam Was serdecznie!

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)