piątek, 7 listopada 2014

Gdy stanęłam przed Sądem Ostatecznym...


11 miesięcy temu...

- Sprawa sądowa dotycząca odrzucenia spadku w imieniu pani dzieci, będzie czystą formalnością. - notariusz uścisnęła moją dłoń i otworzyła drzwi wyjściowe - Proszę wrócić z prawomocnym postanowieniem sądu.

Tak się jakoś w moim życiu poukładało, że gdy byłam w podstawówce, moi rodzice rozstali się, co i tak było sytuacją do przewidzenia. Jeżeli miałabym jakoś podsumować mojego ojca, nazwanie go idealnym przykładem tego, jaki ojciec być nie powinien, to  wg mnie trafne określenie. Z resztą jako mąż też dał ciała. I tak oto pewnego dnia mój "współstwórca" zapadł się pod ziemię, konkretniej - pod zagraniczną ziemię i zniknął z naszego życia, odcinając się od niego całkowicie. No cóż...c'est la vie!

Ale historia nie lubi zbyt długiej nudy. Woli, gdy co jakiś czas dzieje się coś, o czym ludzie będą pamiętać. I w ten sposób, w czerwcu ubiegłego roku, historia przypomniała o sobie. Pewnego dnia przyszedł do mnie telegram od siostry ojca, zwanej dalej ciotką, która mieszka za oceanem. Ciotka prosiła o kontakt do mnie, gdyż ma do przekazania bardzo ważną informację. Jakby telegramem nie mogła...Tak więc drogą mailową dowiedziałam się, że "kilka dni temu twój tata zmarł". Takie czasy...o śmierci dziadka poinformowano mnie smsem.
Trochę czasu minęło, zanim przetrawiłam tę wiadomość i poukładałam sobie w głowie emocje, które informacja ta wywołała. Fakt, przez moment poczułam coś na kształt współczucia, bo 48 lat to jednak młody wiek na śmierć. Ale to przeszło. Być może uznacie mnie za bezuczuciową bestię, ale nie histeryzowałam. Szczerze mówiąc, to chyba nawet nie popłakałam się. Bo jak mam opłakiwać kogoś, kto przez większość mojego życia był nieobecny, a gdy "był" to marzyłam, by go nie było?
W każdym razie, każdy umierający pozostawia po sobie jakiś spadek. Ojciec w spadku zaoferował mi nie tylko obciążenie nowotworowe, ale wielkie prawdopodobieństwo przymusu spłacenia jego długów, które niewątpliwie posiadał. A wiem o tym, bo co chwilę otrzymywałam pisma z firm windykacyjnych, które domagały się spłaty jego zaległości finansowych. Nie spodziewałam się domu na plaży, firmy, samochodu czy własnego mieszkania, a tylko te rzeczy pewnie byłyby w stanie pokryć jego zadłużenia. A nawet, jeżeli miał coś wartościowego, i tak nie chciałam tego posiadać. Dlatego też postanowiłam zrzec się spadku.
Podreptałam do notariusza i sporządziłam odpowiedni dokument. I gdy myślałam, że sprawa jest zamknięta okazało się, że w momencie, gdy ja zrzekam się spadku, przechodzi on na moje dzieci. Niestety tu sytuacja zaczęła się nieco komplikować, bo aby odrzucić spadek w imieniu małoletnich, muszę złożyć wniosek do sądu, a potem stawić się na wokandzie w wyznaczonym terminie. To też uczyniłam i po kilku miesiącach, wraz z M dostaliśmy wezwanie do stawienia się przed majestatem Jej Wysokości.
Sprawa miała trwać 10 minut, co jeszcze bardziej utwierdziło nas w przekonaniu, że wszystko pójdzie szybko i gładko. Gdy wybiła godzina "zero", młody mężczyzna w sweterku Kononowicza wywołał nas z korytarza. A szkoda, bo właśnie zaczęła rozkręcać się historia siedzących obok dwóch rodzin kłócących się o prawa do dziecka. Oczywiście z tym kilkumiesięcznym dzieckiem na rękach...
- Proszę siadać - na oko całkiem sympatyczna sędzina, wskazała ręką ławki po lewej stronie.
Wymieniliśmy się z M spojrzeniami i oboje odetchnęliśmy z ulgą. Sprawiając wrażenie bardzo znużonej (a było dopiero godzina 9:50), przez chwilę przeglądała dokumenty dotyczące sprawy, po czym przerwała kilkuminutową ciszę:
- Słucham.
No i w tym momencie poczułam paraliż i mętlik w głowie, bo absolutnie nie byłam przygotowana na wygłaszanie jakiejkolwiek mowy.
- Yyyy... zatem złożyłam wniosek o...
- Proszę wstać - przerwała mi Jej Wysokość.
-...tak. Zatem złożyłam wniosek dotyczący odrzucenia spadku w imieniu moich małoletnich córek - poczułam, że głos zaczyna mi drżeć.
Jaśnie Pani popatrzyła na mnie z pogardą, chyba nawet prychnęła, po czym zapytała z  ironicznym uśmiechem:
- A czy ma pani adwokata, albo zasięgała chociaż porady prawnej?
Wbiło mnie w podłogę, a po nerwowym oddechu mojego M wywnioskowałam, że jego również zamurowało.
- Nie wasza wysoko...wysoki sądzie - niepewnie, ale nadal stojąc na drżących nogach - nie mam adwokata. Porady prawnej też nie zasięgałam, bo zostałam wyraźnie poinformowana przez swoją notariusz, - przełknęłam ślinę, bo z nerwów zapomniałam o tej prostej i nieświadomej czynności, przez co zaczęłam trochę bulgotać - że sprawa ta będzie czystą formalnością.
Królowa śniegu ponownie spojrzała na mnie z pogardą, ale wzbogaconą o politowanie i zaśmiała się pod nosem:
- To widać. A proszę mi powiedzieć w takim razie, dlaczego sąd ma wydać pani zgodę?
Trochę zaniepokoił mnie fakt, że baba mówi o sobie w 3 os. Pomyślałam nawet, że chyba jest...nie ten teges. Czekałam, aż zacznie używać liczby mnogiej, dodając do tego "towarzyszu"
- Tak więc - wciąż na stojąco - może dlatego, że odkąd moi rodzice się rozwiedli, nie miałam z ojcem żadnego kontaktu. Moje dzieci nie widziały swojego...eee...dziadka - no cóż, musiałam go nazwać dziadkiem, bo formalnie nim był - na oczy. Nie znały go i nie miały nawet pojęcia o jego istnieniu. Poza tym sama zrzekłam się spadku po ojcu, więc nie widzę podstaw do tego, żeby one miały go dziedziczyć.
Czułam, że jeżeli  rozprawa potrwa jeszcze trochę, prawdopodobnie rozpłaczę się z nerwów.
- Ale ja nie widzę podstaw do wydania zgody - władczo oznajmiła jaśnie pani z ewidentnie za grubym, złotym łańcuchem na szyi, za to wreszcie użyła odpowiedniej odmiany przez osoby. - To, że dzieci nie widziały dziadka, nie oznacza, że nie powinny dziedziczyć spadku. Nawet to, że pani się zrzekła, też nie jest istotne.
Próżnia. To czułam w głowie, gdy usłyszałam powyższe zdania. Z trudem, ale nadal stojąc, próbowałam ułożyć sobie w głowie jakąś sensowną i chwytającą za serca mowę, która przekona sędzinę do wydania pozytywnego postanowienia. Niestety jedyne, co byłam w stanie z  siebie wykrztusić, to:
- Ehmm... - wciąż z pudłem rezonansowym zamiast głowy.
Nie będę wywlekać przeszłości i spieprzonego przez ojca dzieciństwa. Nie będę prać rodzinnych "brudów", bo nie widzę w tym sensu. Nie przyszłam tu nikogo rozliczać z jego uczynków, zwłaszcza ojca, który chyba już rozliczony z nich został. Chcę jedynie zapewnić moim dzieciom spokój i zwolnić je z obciążeń, które nasze państwo może im zaoferować, nie wydając zgody na odrzucenie spadku.
- Nie chcę, - chwilowa gąbka zamiast mózgu zaczęła nasiąkać jakimiś sensownymi myślami - aby córki musiały spłacać długi po dziadku. Od lat przychodzą na mój adres wezwania z firm windykacyjnych, które domagają się od ojca spłaty należności. Nikt nie zna, przepraszam, nie znał jego adresu, bo facet...przepraszam, ojciec się ukrywał. Przynajmniej tak to wyglądało. Alimentów na nas też nie płacił, więc robił to fundusz, który przecież też domagał się potem zwrotu pieniędzy od ojca. I kto potem ma to spłacać? Moje dzieci? Nie chcę, aby odziedziczyły jakieś obciążenia finansowe.
Jej wysokość przeanalizowała moje słowa, a facet w sweterku każde z nich wklepywał w klawiaturę komputera.
- A co posiadał? Jaki majątek? - zapytała
- Nie wiem. Jak mówiłam, nie miałam z nim żadnego kontaktu przez lata. O jego śmierci dowiedziałam się mailowo i mogę przedstawić korespondencję ze swoją ciotką. Wiem tyle, ile napisane jest w akcie zgonu.
- A gdzie mieszkał pani ojciec?
- Pod adresem, który widnieje na akcie zgonu - odpowiedziałam poirytowana całą tą sytuacją.
- A ma pani jakieś dokumenty o stanie majątku swojego ojca?
Odnosiłam wrażenie, że porozumiewamy się z sędzią dwoma różnymi językami. Ja mówię, że nic nie wiem, ona pyta się, czy wiem...
- Nie mam, ja naprawdę niewiele wiem. Nie mam pojęcia, czy odbyła się nawet jakaś sprawa spadkowa. Ale jeżeli wasza wys...wysoki sąd zgodziłby się na wyznaczenie nowego terminu sprawy i wymienił mi dokumenty, które powinnam przedstawić, to postaram się wszystko zebrać i na następnej rozprawie przekazać...yyyy...dowody - jak się ogląda "Prawo Agaty" to się fachową terminologię zna.
- A co mi pani przyniesie? Niby jakie dokumenty? Pfffrrryyychhh - prychnęła.
- Te, których pani...wysoki sąd zażąda.
- A skąd je pani weźmie?
Zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu ukrytych kamer. Wyczekiwałam nawet momentu, w którym wyskoczy spod ziemi Ashton Kutcher i krzyknie "Punk'd!!!". Nic takiego nie nastąpiło, więc uznałam, że jednak nie biorę udziału w jakiejś kiepskiej komedii.
- Nie wiem skąd, ale jeżeli to ma pomóc moim dzieciom, to je zbiorę - odpowiadam czując, że oczy zaczynają mi się szklić.
- Ale to nie ja jestem od wymieniania pani, jakie dokumenty powinna pani uzbierać. To PANI powinna wystosować do mnie pismo, w którym poprosi pani o zgodę na zebranie stosownych dokumentów, wymienić, jakie to będą dokumenty i sąd rozpatruje wtedy, czy będą one istotne w sprawie, czy też zbędne.
Zdębiałam. Po prostu zdębiałam. Owszem, słyszałam parę razy w życiu, że ludzie przed sądem różne rzeczy wywlekają, żeby tylko uzyskać pozytywne dla siebie postanowienie. Nie sądziłam jednak, że kiedykolwiek zostanę sama postawiona w takiej sytuacji.
- Poza tym - kontynuowała swój wywód - długi się przedawniają, a alimenty pani ojciec zabrał ze sobą do grobu i nikt nie będzie domagał się ich zwrotu.
Jasne. Może gdybym żyła od wczoraj, pewnie bym w to uwierzyła. Niestety wystarczy włączyć "Ekspres reporterów" by zobaczyć czasem, jak bardzo się przedawniają. Tak bardzo, że ludzie tracą całe swoje majątki, bo 20 lat temu dziadek pożyczkę wziął...
- A pan ma coś do dodania? - zapytała mojego M.
- Nie. - odpowiedział wyraźnie zdenerwowany - Nie mam...
- Ale proszę wstać - jej wysokość po raz drugi pouczyła prosty lud.
-...nie mam nic więcej do dodania - zacisnął szczęki, a skronie pulsowały mu jak stroboskop - Potwierdzam wszystko to, co żona mówiła.
Sędzina zamilkła, a my staliśmy z rękami splecionymi jak w kościele. Baliśmy się nawet usiąść. Wzięła akta sprawy do ręki, popatrzyła to na nie, to na nas, to znów na nie. Zrobiła minę "Żal mi was głupiutkie ludziki" po czym postanowiła:
- Zgadzam się. Dam wam tą zgodę, ale czy ona będzie ważna, czy nie, nie mnie to oceniać. Od tego jest inny sąd. Za trzy tygodnie proszę złożyć wniosek o wydanie prawomocnego postanowienia sądu i uiścić odpowiednią opłatę skarbową. Co zrobi z tym sąd w Warszawie, nie wiem.

Z sali wyszliśmy z większymi oczami niż wilk po pożarciu babci. Zadowoleni, ale jednocześnie źli i zniesmaczeni całą tą otoczką, a przede wszystkim samą Jaśnie Panią, która chyba zapomniała, że nie ma do czynienia z przestępcami, tylko z kochającymi rodzicami, którzy chcą jak najlepiej dla swoich dzieci. Zostałam również pouczona, że z prawomocnym wyrokiem mogę udać się do notariusza i tam sporządzić odpowiedni papier, lub zrobić to taniej, w sądzie. Tia... po moim trupie.

A jeżeli podobał Ci się wpis, możesz oddać na niego swój głos i przyznać mi jedno serduszko dodając do ulubionych (będę wdzięczna!), o tu: ***zBLOGowani***

8 komentarzy:

  1. O matko, to żeś mnie zestresowała.
    Współczuję sytuacji i mam nadzieję że dalej obędzie się bez takich zdarzeń.
    Jestem w podobnej sytuacji. Zmarł mój wujek, jeśli mam być szczera to do dzisiaj nie potrafię stwierdzić jakie pokrewieństwo nas łączy, widziałam go raz w życiu przez kilka minut. Jak wieść rodzinna niesie zostawił po sobie dług wartości trzech moich mieszkań, a moje mieszkanie jeszcze też muszę spłacić. Cała rodzina się zrzeka, teraz kolej na mnie, mam czekać niby na jakieś info z sądu, ale coś nie dociera. Apotem właśnie jeszcze w imieniu moich dzieci muzę się zrzec :/ Zaczynam się bać

    OdpowiedzUsuń
  2. A wiesz, że masz na to pół roku? Przykra sytuacja, nie zazdroszczę...proponuję zbierać wszelkie dokumenty z windykacji, o stanie majątku itp. Sama możesz się zrzec bez podania przyczyny, ale w imieniu dzieci mogą przydać Ci się te dokumenty.

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie pół roku a jeszcze żadnej informacji nie dostałam :/ Więc jakby mi mama ni powiedziała to bym została ze spadkiem na głowie :/ Po wkurzam ich swoją obecnością przed świętami bo teraz czasu mi brakuje :]

    OdpowiedzUsuń
  4. To przykre, że ojciec Cię zostawił i nawet alimentów nie płacił, a na końcu zostawił Cię jeszcze z długami. Jakaś dziwna ta sędzia, ale dobrze, że wydała wam tam jakąś zgodę. Życzę Ci powodzen

    OdpowiedzUsuń
  5. Życzę Ci powodzenia :)

    http://stylicel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Takie życie. Dziękuję i pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pani Wesołowska to raczej nie była, przykra sprawa.

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)