poniedziałek, 12 maja 2014

Przeprowadzka za ścianę

Stało się. Nadeszło dawno przepowiadane wydarzenie, które może prorokom nie spędzało snu z powiek, ale nam  na pewno, a przynajmniej znacznie go skracało. Rozpoczęliśmy remont nowego pokoju dla dziewczynek i przeprowadzkę ich do nas, a nas do nich.

Dzień 1:
Super! Jestem taka podekscytowana. Ruszamy z remontem pokoju, kupione farby czekają, aż pokryjemy nimi ściany. Kwiat rozkwitającej o wschodzie czerwcowego słońca piwonii i coś tam kurkumy, będą cieszyć nasze oczy i wzbudzać zachwyt nad ich intensywnością i trwałością. Podobno można myć ile się chce, a kolor i tak pozostanie bez zmian. Pewnie prędko będziemy mieli okazję się o tym przekonać. Zanim jednak rozpoczniemy malowanie, trzeba wszystko powynosić, ofoliować i zabezpieczyć. Tak więc czas start i do dzieła!
5 godzin później: Wciąż wynosimy graty, ubrania, obrazki, figurki i inne zbieracze kurzu... Może dziś uda nam się pomalować choć jedną ścianę? Nie mogę się doczekać...
7 godzin później (2 godziny po minionych 5 godzinach): Dupa Nic z tego. Wciąż wynosimy...
Dzień 2:
Wreszcie dziś malujemy. Jeszcze tylko trzeba rozłożyć na podłodze gazety, ofoliować pozostałe meble i okleić taśmą to, co okleja się taśmą. Wałki w dłoń i do dzieła! Duża J podekscytowana równie jak my - dzielnie pomaga. Ma swój mniejszy wałek i maluje ścianę na wysokości 80-120 cm. M jedzie za nią i poprawia niezamalowane "dziury". Po 2 godzinach dwie żółte ściany pokryły się barwą kurkumy. Zadowoleni z pierwszego widocznego postępu, padliśmy po północy spać na materacu w dużym pokoju. Odkąd Mała J śpi w pokoju Dużej J - wstaje po 5 rano i budzi swoją starszą siostrę głośnym "Baa! Baa! Baaa! ". Biedna Duża J wrzuca jej do łóżeczka masę zabawek i drzemie do 7 rano, kiedy to przyjemny balsam dla uszu - budzik - daje do zrozumienia swoim aksamitnym Piip Piip Piip Piip Piip, że teraz już właściwa pora by wstać.
Dzień 3:
Rano wstaliśmy podziwiać nasze wyschnięte już dzieło. Miało być jednolicie, a naszym oczom ukazały się nieregularne paski i prześwitujące placki. Świetnie, trzeba kupić kolejne wiadro jakiejś tam kurkumy i pokryć ściany drugą warstwą. Nie wkurzałoby mnie to, gdyby nie fakt, że M pracuje i wszelkie malowania odbywają się dopiero po jego powrocie do domu. W każdym razie po południu kupiliśmy ponownie farbę i pokryliśmy grubą warstwą ściany. Kiedy kurkuma schła - na innych podporach sufitu rozlała się piwonia. Obraz w głowie zaczynał się unaoczniać, dzięki czemu nasz gasnący zapał jeszcze się tlił.
Dzień 4:
Piwonia również wyłoniła spod siebie żółte prześwity starej farby. M przed pracą skoczył do "Pewnego owadziego sklepu" po kolejne wiadro i nowy wałek. Wręczył mi zakupy mówiąc: "Wiesz co robić" i poleciał do pracy. Oczywiście, że wiem co robić, tylko pytanie: Czy wiem jak to zrobić? Najpierw walka z otwarciem pokrywy pojemnika z farbą. M używał do tego śrubokręta, użyłam i ja. Nie zadziałało. Posłużyłam się też drugim i trzecim śrubokrętem, też nie pomogło. Nie mogliby zrobić pojemników, które może otworzyć ktoś, kto nie ma twardych palców i siły goryla? Łamiąc sobie kostki, w końcu otworzyłam pojemnik, uff. Całkiem szybko, a przynajmniej szybciej niż otwierałam farbę - pomalowałam ściany. Kolejna godzina spędzona na wydłubywaniu farfocli, które pozostawił po sobie nowy wałek- bezcenna. Przyszła kolej na użycie szablonu z wzorkiem, który miał ozdobić jednolite ściany i wprowadzić trochę "wesołości" do pokoju dziewczynek. Były to kółka - od największego do najmniejszego. Wydawało mi się, że będą prezentować się wybornie. Niestety tylko mi się wydawało. Po odlepieniu szablonu od ściany, zamiast kółek ukazały się zlane ze sobą kleksy. Z daleka przypominały nawet trójkąty. No to ładnie. Szybki telefon alarmowy do M: "Weź zrób sam jakiś szablon z kółkami najlepiej wielkości arbuza, a jak nie, to pomarańczy chociaż." Zaczynam mieć już dość tego remontu, serio... Na dodatek wizja jego zakończenia oddala się i to bardzo. Ciągle brudne ręce i farba pod paznokciami wyglądają, jakbym cierpiała na jakąś nieznaną chorobę. Po co mi to było?! Mogliśmy od razu przenieść dzieci bez malowania i upiększania pokoju...
Dzień 5:
Ten remont będzie trwał chyba wiecznie.Wprawdzie w końcu przyjechały meble, ale wszystko wskazuje na to, że spędzimy lata na ich skręcaniu. Właściwie to nie my, tylko M. Ja od czasu do czasu przykładam gdzie każe poziomicę i wspieram go na ile potrafię, duchowo oczywiście. Około północy bieżącego roku i nawet bieżącego miesiąca - udało się skręcić meble. Niestety to by było na tyle. Trzeba w końcu zmarnować kilka cennych godzin na sen. Na dodatek M zrobił sobie pracujący weekend. Super, zegar tyka, czas ucieka bezpowrotnie, a ja muszę czekać, aż wróci. M oczywiście, nie czas. Mam po dziurki w nosie porozrzucanych ubrań pokrywających podłogi we wszystkich pomieszczeniach. Żyjemy jak na śmietnisku, wyszukując rzeczy z ułożonych stert. Mała J ma świetną zabawę przenosząc je na nie swoje kupki, przez co raz po kąpieli zauważyłam, że przygotowałam sobie majtki Dużej J. Niestety jestem za gruba, nie wcisnęłam się w nie...
Dzień 6:
Kur...czę! Mam dość! Mam dość! Mam DOŚĆ!! Dziś przeprowadzamy rzeczy Dużej J do nowego pokoju. Niestety do którego kąta w jej starym pokoju nie zajrzę - wyłaniają się z niego kolejne zabawki. Gdyby rozłożyć je wszystkie na podłodze, nie dość, że pokryłyby powierzchnię całego domu, to jeszcze wyszłyby na klatkę schodową. Właściwie niech sobie tam wychodzą, byleby nie wracały... Na całe szczęście moja tolerancja nieporządku znacznie wzrosła. Już się przyzwyczaiłam do życia na "kupie". Każda sterta ma swoje miejsce, co znacznie ułatwia mi sprzątanie, które polega teraz na rzucaniu rzeczy na właściwą kupkę. Szybko i wygodnie.
Dzień 7:
Moja tolerancja bałaganu jednak nie wzrosła. Nadal jest na niskim poziomie. Mam go dość, chyba dostanę depresji albo czegoś tam! Głupi remont, głupie meble, głupi bałagan. Wszystko jest głupie!
Dzień 8:
Jak dobrze, że zrobiliśmy ten remont! Pokój dziewczynek jest bardzo ładny. Trochę wprawdzie stracił swój urok po wypchaniu go po brzegi zabawkami, ale nadal jest śliczny. Dziewczynki z przyjemnością spędzają w nim czas. Jest mały problem z Dużą J, która nagle musi dzielić się do tej pory tylko jej zabawkami, ale to jest do nadrobienia. No i najważniejsze: odzyskaliśmy wreszcie sypialnię, a w zasadzie - zyskaliśmy nową. Własny buduar, bez walających się zabawek, chusteczek nawilżanych i aspiratorów do nosa. Bez śpiącego obok brzdąca, który budzi się przy każdym chrząknięciu.Jest przytulnie, czysto i prywatnie. Tylko dzieci jakoś tak...daleko. Pierwsza noc spędzona na półśnie, nie wiem czemu, ale było warto! Hm, to co by tu teraz wyremontować?

2 komentarze:

  1. Teraz mozesz odetchnac pelna piersia i cieszyc sie swoim trudem prac :) P.S. Dla mnie otwarcie puszki z farba rowniez stanowi wyzwanie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A cieszę się i to jak! Może pokój nie wygrałby Bitwy o dom, ale jest fajny. Naszą sypialnię uwielbiam. Do pomalowania teraz czeka w kolejce duży pokój, ale minie poro czasu zanim zapomnę co z tym się wiąże ;) Tak, moje paznokcie wciąż pamiętają walkę z otwarciem farby. Mam je teraz chyba krótsze niż moje dzieci :D

      Usuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)