czwartek, 22 maja 2014

Pacjent jest najważniejszy c.d. część 2



Skupmy się dalej na warunkach dla rodziców. Nie mieliśmy własnej łazienki, trzeba było korzystać z tej dla dzieci. Prysznic jeden na cały oddział, bez zamków, z drzwiami upiłowanymi na dole tak, że od połowy łydek w dół wszystko było widać. Żadnych wieszaków na ręcznik i ubrania. Obok prysznica toaleta, więc gdy się kąpałam ktoś mógł swobodnie skorzystać i podziwiać w międzyczasie moje łydki. Żeby wziąć ręcznik musiałam otworzyć drzwi prysznica i golusieńka się wychylić. W celu ubrania się czynność należało powtórzyć.
To jednak jest po części zrozumiałe, w końcu łazienka dla dzieci, nie mogą być w niej zamki, upiłowane prysznicowe drzwi też pewnie mają swoje wyjaśnienie. Korzystanie jednak z tej samej toalety przez dzieci i rodziców wydaje mi się nie do końca słusznym rozwiązaniem. W każdym razie jak już się wykąpaliśmy, to przydałoby się zjeść jakąś kolację. Tu natrafiliśmy jednak na pewien problem. Rodzice mieli zakaz jedzenia i picia na sali. Jeden jedyny czajnik znajdował się w dyżurce, ale można było z niego skorzystać tylko w celu zagotowania wody na mleko dla dziecka. Rodzic absolutnie nie miał prawa zalać sobie kawy czy herbaty. No dobra, rozumiem, szpital, dzieci na oddziale, zagrożenie poparzeniem, ale pielęgniarki jakoś piją kawki i herbatki nie bacząc na biegające wokół maluchy. Chcąc więc coś zjeść, musisz ukrywać się gdzieś po kątach sali, jakbyś zamierzał co najmniej zapalić w środku papierosa albo kucnąć i nasikać pod łóżkiem. Takie przynajmniej było moje odczucie. Gdy zostałam przyłapana na przeżuwaniu - pielęgniarka poinformowała mnie, że muszę wyjść z oddziału i iść piętro wyżej. Tam mogę sobie jeść. Nie skorzystałam, uznałam, że moja figura nie ucierpi jak przez jakiś czas będę jeść mniej. Nastał wieczór i zalecenia: dziecko ma być na czczo do rana.Następnego dnia Mała J miała rezonans.  Zero jedzenia i picia przed i po. Około godziny 9 rano dostała Głupiego Jasia. Niestety nie zadziałał na nią tak, jak na inne dzieci. Te leżały mamroczące na łóżkach, śmiały się ze zwidów i miały tzw. odlot. Mała J poza problemami z utrzymaniem równowagi i nieco lepszym humorem - nadal czuła się pełna sił. Nawet w windzie wstawała w łóżeczku i skakała. Na miejscu czekali już na nas lekarze i anestezjolog. Położyłam małą na "sprzęcie" i próbowałam opanować jej histerię. Na moją uwagę, że chyba za mało Głupiego Jasia dostała usłyszałam, że podali w sam raz, tylko ona jest z tych walczących. Podpięli ją do różnych sprzętów, anestezjolog spojrzał na nią, na wykaz na monitorze i zalecił jedną dawkę dożylnie czegoś na uspokojenie. Po kilku sekundach zmienił zdanie i kazał podać dwie jednostki. Mała J trochę się wyciszyła, ale nadal wymachiwała rękami tak, że nie mogli podłączyć jej wszystkiego. Anestezjolog zalecił więc trzeci zastrzyk i po nim rzeczywiście się uspokoiła. Oczy wywróciły jej się do góry, a ja całowałam jej czółko i nie mogłam opanować napływających łez. Kiedy nałożyli jej maskę z tlenem - zasnęła, a ja mogłam wyjść z sali. Wyszłam...i zalałam się łzami. M głaskał mnie po głowie i uspakajał. Po pół godzinie wyjechała z rezonansu. Wiozące ją pielęgniarki kazały nam natychmiast uciekać, żeby nas nie zobaczyła, bo jeszcze przez godzinę będzie musiała poleżeć na sali pooperacyjnej na obserwacji. To mnie znacznie uspokoiło, bo wiedziałam, że obudziła się i wszytko jest w porządku. Po godzinie przyjechała. Zaspana, zamroczona i w fatalnym humorze. Pielęgniarka podłączyła jej kroplówkę a Mała J kilka następnych godzin spędziła na zmianę na rękach moich i M. Nawet na chwilę nie dało się jej odłożyć. Stres opadł, w żołądku zaczęło mnie ssać, postanowiłam iść na wygnanie i coś zjeść. Teraz już mogłam wreszcie cokolwiek przełknąć. Poszłam na górę, a tam... proszę państwa, na górze nastąpiło zderzenie komuny z Europą. Nowy oddział, pokój dla rodziców z aneksem kuchennym, wygodną kanapą, fotelami, stołem, czysty, jasny, przestronny. Czyli szpital stara się jednak zapewnić jakieś warunki rodzicom. Duży plus! To znaczy, że jednak obecność rodziców na oddziale razem z dziećmi zaczyna być czymś normalnym, a nie nadwyrężaniem "oddziałowej gościnności". Tego samego dnia mogliśmy już wyjść do domu. Około godziny 16 Mała J miała dostać jakiś lekki posiłek. Nie dostała. To znaczy dostała, ale własny. Szpital nie zaserwował nawet kromki z masłem. Oczywiście wyników badania nie mamy, wciąż czekamy, ale do tego już się przyzwyczailiśmy. Miały być we wtorek - nie było. Miały być w środę - nie było. Miały być w czwartek - nie było. Mają być w piątek - nie liczę na to... Jeżeli miałabym podsumować pobyt - było lepiej niż oczekiwałam. Szpital jest w trakcie przebudowy i jego nowe skrzydło jest naprawdę przyjazne zarówno dla pacjentów jak i rodziców, a wiadomo, że rekonwalescencja przebiega szybciej, gdy rodzic jest przy dziecku. Niestety personel nadal wymaga gruntownego remontu a w zasadzie zburzenia i postawienia od nowa. Może nowe zasady i lepsze warunki wpłyną na podejście personelu pielęgniarskiego, który przestanie traktować rodziców jak wrogów a zrozumie, że dzięki nam wiele obowiązków spada z ich obciążonych barków. Przecież zarówno nam jak i im zależy na dobru dziecka...

6 komentarzy:

  1. Daj znać jak wynik jak już będzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Średnio ładne zdanie mi wyszło... ale chyba wiesz, o co chodzi, co?

      Usuń
    2. W porządku :) zrozumiałam ;P odezwę się

      Usuń
  2. O ile mozna to rozpatrywac w takiej kategorii to mialas farta :) Bo moja siostra nie mogla byc przy narkozie dziecka...sama nie wiem co lepsze...byc czy nie byc bo to i to jest meka ...
    Miejmy nadzieje ze reforma szpitali idzie ku dobremu - podobno :) - i pobyt tam nie bedzie az taka meka psychiczna i fizyczna ...
    P.S. Moze pielegniarka zanim jedzenie dla Malej J przyniosla to sama zjadla :) brrrr

    OdpowiedzUsuń
  3. w Lesku na oddziele dziecięcym jeden rodzic może przybywać z dzieckiem na okrągło bez odpłatności drugi może w godzinach odwiedzin a w praktyce wychodzi po ciszy nocnej:) obiady dla dziecka są tak duże że sama się najadłam (mała S. ma rok), a co do aneksu dla rodziców to był dostęp do kuchni a tam była lodówka i czajnik elektryczny, nie ma zakazu jedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to super i tak powinno być. Po niektórych szpitalach już widać, że starają się zapewnić rodzicom przyzwoite warunki do bycia z dzieckiem, żeby pobyt nie był udręczeniem ani dla rodzica ani dla dziecka. Myślę, że za kilka lat taki standard będzie utrzymany w większości szpitali. Pierwszy raz spotkałam się z tym, że rodzic miała zakaz jedzenia na sali tylko musiał wyjść poza oddział i nie ukrywam -było to dla mnie lekkim zaskoczeniem, delikatnie rzecz ujmując. Widziałam nowy oddział po remoncie - jest nadzieja :D

      Usuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)