poniedziałek, 9 marca 2015

Nic śmiesznego

Marzec. Miesiąc zwiastujący wiosnę, pierwsze śpiewy małych ptaszków zagłuszające wrzaski wron, urodziny Małej J, imieniny M, dzień kobiet... Ten dający nadzieję po zimowym letargu, czas, dla nas w tym roku wiąże się z całą gamą emocji. I chociażby fakt, że pisząc ten tekst próbuję pokonać pulsowanie rozsadzających mi czaszkę zatok, a antybiotyk od kilku dni wyżera mi dziurę w żołądku, świadczy o dominującym temacie tego miesiąca. Choroby pod wszelaką postacią. I o ile dotyczą one mnie, o tyle nie ma nad czym się rozczulać. Gdy w grę wchodzą jednak dzieci...



Dawno temu pisałam Wam o naszej wizycie z Małą J w szpitalu, w celu zdiagnozowania guzka, który rośnie jej u nasady nosa. Tekstu linkować nie będę, bo jest stary, źle napisany i go nie lubię. Taki kaprys autora. Kiedy więc diagnoza, ku uldze naszych serc, wykazała łagodną zmianę, oraz gdy prowadzący córkę lekarz podjął decyzję "Usuwamy", musieliśmy poczekać, aż Mała J osiągnie bezpieczny do podania jej kolejnych narkoz, wiek. I tak dotrwaliśmy do marca. Za niecałe dwa tygodnie jedziemy do szpitala wyciąć te coraz szybciej rosnące świństwo, ale przedtem musieliśmy stawić się na oddziale, w celu wykonania następnego rezonansu magnetycznego głowy, pod kolejną w jej życiu narkozą. Tak też się stało. Wstaliśmy jeszcze przed pojawieniem się jasnej poświaty na niebie, przygotowaliśmy dzieciom śniadanie, odwieźliśmy Dużą J do dziadków i wyruszyliśmy w podróż do Olsztyna, w towarzystwie gilgających nas po policzkach promieniach budzącego się właśnie słońca. Krok pierwszy: musieliśmy stawić się na oddziale, aby dyżurujący lekarz mógł zbadać najpierw córkę. Ku memu niezmiernemu zaskoczeniu, od naszego ostatniego pobytu oddział zmienił się tak bardzo, że kilka razy musiałam szczypać się w policzki, by uwierzyć w sygnał przekazywany przez moje oczy do mózgu. Szybkie badanie, w tle którego rozbrzmiewał unoszący się po całym oddziale wrzask Małej J, kilka ankiet do wypełnienia i krok drugi: zejście na dół na izbę przyjęć planowych, gdzie córka miała zostać ponownie zbadana i oficjalnie uznana za członka szpitala dziecięcego, zwanego dalej "pacjentem". Siedząc na pomarańczowej kanapie, miętosząc w dłoniach karteczkę z numerem wskazującym nasze miejsce w szeregu, szukałam pomysłu na zajęcie córce drugiej godziny oczekiwania na wywołanie.
Przystojny i cudownie zbudowany góral przechadzał się górską ścieżką. Kapelusz chroniący jego głowę przed słońcem, rzucał cień na jego niebieskie oczy. Coraz większy upał dawał się we znaki, co zmusiło przystojnego i umięśnionego człowieka z gór, do zdjęcia swojej białej koszuli i odsłonięcia idealnej klatki piersiowej. Promienie słoneczne muskały jego spocony tors. Po wielu kilometrach wędrówki w poszukiwaniu zagubionych owieczek, góral zdjął kapelusz z głowy, palcami przeczesał mokre włosy, ukląkł na jednym kolanie przy lodowatym strumyczku płynącym prosto z gór, zaczerpnął wody w dłonie i wypił. Lodowate krople spływały po jego szyi i torsie. A gdy nagle odwrócił się, dostrzegł mnie, podniósł się i w zwolnionym tempie ruszył w moją stronę. Już wyciągał do mnie dłonie, już pochylał się nade mną zbliżając swoje usta do moich...
- Wstawaj! - M szarpał mnie za ramię - Wyświetlił się nasz numerek!
- Eee...tak... - odchrząknęłam - ... niechcący przymknęłam oko.
W schowanym w bocznym korytarzyku pokoju, czekała na nas pani od przyjęć, która miała ponownie zbadać Małą J i wyrazić zgodę na przyjęcie jej na oddział. I podobnie jak przy badaniu na oddziale, córka wydarła się na całą poczekalnię, skopała wagę, wyrwała kobiecie kępę rzadkich włosów i tocząc pianę z ust, oraz z zaciśniętym w dłoni siwym puklem, opuściła pokój tortur, potocznie zwany "gabinetem". I tu niespodzianka.
- Muszą państwo poczekać na pielęgniarkę, która zaprowadzi was na oddział - powiedziała pani w rejestracji, wręczając mi plik kolejnych ankiet do wypełnienia.
Argument o tym, że doskonale znamy drogę i trafimy bez eskorty, został odrzucony na samym początku. I tym oto sposobem rozpoczął się drugi etap oczekiwań. Postanowiłam wykorzystać ten czas na wypełnianie rubryk, składanie piętnastu podpisów na jednej stronie i odpowiadanie na absurdalne pytania typu:

Czy dziecko pracowało w zakładzie metalowym i ma opiłki w oczach?

A jak. Dziecko urodziło się na giętarce do drutów i od dwóch lat, czyli od początku swojego życia, nie rozstaje się z zakładem metalowym. A opiłki wciera sobie w oczy codziennie, w ramach porannej toalety.

Czy dziecko pracowało na stanowisku spawacza?

Owszem! Spawa przy każdej grypie żołądkowej.

Czy dziecko stosuje tabletki antykoncepcyjne?

Ależ oczywiście! Przecież ma już prawie dwa lata!

Kiedy skończyłam się śmiać i skrobnęłam ostatni z 30 podpisów na tej samej ankiecie, oddałam do rejestracji wypełnione papiery.
- Mam nadzieję, że pomogłam - powiedziałam wręczając kobiecie w rejestracji ankiety.
Uśmiechnęła się, kartki schowała do naszej teczki i dłonią wskazała kanapę, dając nam tym do zrozumienia, że nasze oczekiwanie wciąż nie dobiegło końca.

Zaczerpniętą w dłonie wodę, przystojny mieszkaniec gór leje sobie prosto na lśniące i falujące włosy. Już ma iść, już zakłada kapelusz, wtem dostrzega mnie i porażony moją urodą, biegnie w moją stronę. A kiedy podbiegł, wyciągnął dłoń, zdjął mi z twarzy niesforny kosmyk włosów, odsłaniając tym moje usta, delikatnie pochylił się...
- Możemy iść! - głos pielęgniarki stojącej w drzwiach windy wyrwał mnie z błogiej drzemki.
Otarłam cieknącą z kącika ust ślinę, zgarnęłam manatki i wreszcie ruszyliśmy w stronę oddziału. Tam trzecie tego dnia badanie, kolejne podpisy i w końcu mogliśmy usadowić się we wskazanej sali i rozpakować torby. Gdy kończyłam wypakowywać ostatnie już body córki, do sali weszła pielęgniarka i oznajmiła, że muszę z powrotem wszystko spakować, bo przenoszą nas na drugą salę. Chyba nie muszę mówić, że tym razem nie rozpakowałam nas wcale... Jako że rodzice mogli rozłożyć sobie łóżka dopiero po 21:00, siedziałam zdrętwiała na krześle i lulałam Małą J z nadzieją, że uśnie prędzej niż ja. A kiedy wszystkie sposoby zawiodły, a córka z szeroko otwartymi oczami siedziała w łóżeczku bawiąc się zamkiem od śpiworka, rozłożyłam sobie leżak i położyłam się na nim udając, że śpię. Przez moment poczułam się nawet jak u siebie w domu. I nie wiem czy był to efekt pachnącej nim piżamy, czy odgłosów chrapania, które wydawała z siebie mama innej dziewczynki, przypominając mi tym śpiącego M. Gdyby chrapnęła jeszcze głośniej, pewnie przytuliłabym ją...
I tak  udawałam sobie sen do rana, a konkretnie do godziny 5:00, kiedy to życie na oddziale rozpoczyna nowy dzień i rozkazuje rodzicom ścielić łóżka, gdyż o 6:00 na sali ma nie być żadnych śladów po ich nocowaniu. Po dwóch godzinach zabawiania głodnej Małej J i odpowiedniej dawce "głupiego Jasia", wreszcie przyszły pielęgniarki zabrać nas na rezonans głowy. I dzięki temu, że raz już przechodziłyśmy podawanie narkozy Małej J i wiedziałam jak dramatycznie będzie to wyglądać, byłam pewna, że tym razem będę twarda i nie popłaczę się tuż po przekroczeniu progu gabinetu. I tak też się było. Trzymałam się do końca, czyli do momentu, w którym cały personel próbował zdjąć uczepioną mojej szyi córkę, która ewidentnie zamierzała poddać się badaniu, ale tylko  z oderwaną mi wcześniej głową.
- Czy ona dostała "głupiego Jasia"?! - zapytała wzburzona anestezjolog.
- Dostała - odpowiedziałam, pokonując rosnącą kluchę w gardle.
Potem zostałam wyproszona z sali i kiedy prawie zdławiłam ogarniającą mnie potrzebę rozpłakania się, podeszła pielęgniarka, powiedziała coś w stylu "Dzieci zawsze tak dramatycznie zasypiają" i otworzyła mi drzwi wyjściowe. Zdążyłam tylko urwać kilka ręczników papierowych i wyszłam na korytarz poddając się całkowicie fali płaczu, która mnie zalała. Ja wiem, to głupie. Dorosła baba maże się razem z dzieckiem, ale co zrobię, że tak po prostu mam. A za 10 dni wracamy do szpitala na długo wyczekiwane wycinanie guza. Już zbieram solidny zapas łez...

Tak więc ten...z uwagi na powyższe okoliczności wybaczcie nieśmieszny wpis...

A tu się głosuje: ZBLOGOWANI




6 komentarzy:

  1. I tak cię podziwiam, ja przy głupich szczepieniach miałam taką kluchę w gardle, no bo żeby tak do moich dzieci z igłą, brrrr. Zdrówka dla Małej J.

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh, doskonale pamiętam swoją reakcję przy szczepieniach starszej córki. Musiałam wyjść za drzwi zostawiając M z dzieckiem, bo nie byłam w stanie znieść tego płaczu. Oczywiście oboje postanowiliśmy zaszczepić ją darmowymi szczepionkami czyli 3 kłucia. To był pierwszy i ostatni raz kiedy Duża J dostała szczepionki refundowane. Każda następna była płatna, skojarzona i tylko z jednym ukłuciem. Teraz szczepienia i pobierania krwi jakoś znoszę, o ile w tym drugim przypadku, nie trwa to zbyt długo i nie wymaga więcej niż jednej próby wkłucia się. Ale do podawania narkozy oraz świadomości, że będą córce rozcinać twarz, coś tam wyłuskiwać, a potem zszywać...brrrr.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku marca też odwiedziliśmy ten dom zabaw z dziećmi. Na szczęście u nas było sprawnie, badanie oczka czy na pewno kanalik i potem dwie godziny czekania na 5-cio minutowy zabieg w czasie oczekiwania podziwiałam gablotę z eksponatami wyjętych z dzieci elementów obcych...brrr... A potem zabrali mi dziecko i stałam pod drzwiami zabiegowego z gulą w gardle, na szczęście zanim gula urosła na tyle bym wybuchła płaczem, oddali mi mojego rozpłakanego chłopca. Co do wyglądu to prawda - zmieniło się.

    OdpowiedzUsuń
  4. O proszę! Byliście może na oddziale? Może się widziałyśmy? :) A we wspomnianej przez Ciebie gablocie, największe zdumienie wzbudziła we mnie drewniana gałka od jakiegoś mebla, którą wyjęto dziecku z gardła. Była ogromna!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie byliśmy 2.03 ale nie na oddziale (oddziały zwiedziliśmy, bo zbłądziliśmy w drodze do gabinetu zabiegowego).
    My byliśmy pod gabinetem zabiegowym (syn w zabiegowym) znajdującym się naprzeciwko tych gablot.
    Mnie też zadziwiła gałka od szafki -była wielka! Za to najbardziej przeraziła mnie ogromna igła :/ ogółem gablota grozy...

    OdpowiedzUsuń
  6. No to pokryły się nasze terminy pobytu w szpitalu :) 2 marca mniej więcej po 8:00 rano jechałam z córką na rezonans magnetyczny. Jeżeli mignęła Ci jakaś kobieta w fioletowych spodniach alladynkach, to byłam ja :D A taką gablotę to powieszę kiedyś dzieciom w pokoju niech patrzą i pilnują się ;) Igła w oskrzelu...brrrr.

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)