Jakiś czas temu do mych drzwi ze sklejki zapukali goście. Nie znałam ich, nie widziałam ich, słyszałam jedynie głosy. Pewnie dlatego, że nie otworzyłam im wrót, tylko rozmawiałam przez zamknięte. Nie to, żebym nie była gościnna, ale po wizycie naciągacza, u którego bezpośrednio można było opłacić wszystkie swoje rachunki - stałam się ostrożniejsza. Podeszłam więc i uprzejmie zapytałam:
- Czego?!
Kilka sekund ciszy, chrząknięcie i słyszę:
- Dzień dobry. Jesteśmy ze Stowarzyszenia jakiegoś tam Świętego czegoś tam blablabla Jezusowego.
Znów cisza, a ja mam dylemat "otworzyć czy nie?otworzyć czy nie?". Brak zaufania do takich "instytucji" zwyciężył i nadal kontynuowaliśmy konwersację przez sprasowane wióry.
- Słucham, w czym mogę pomóc? - pytam lekko poirytowana, gdyż nie lubię nagabujących mnie ludzi z ulotkami, oferujących mi zdradzenie sekretu wiecznego życia i szczęścia.
- Tak więc - słyszę mężczyznę, który zapewne dziwnie się poczuł rozmawiając z dość brzydkimi drzwiami - Czy chciałaby pani przyjąć zaproszenie na przyjęcie z okazji śmierci Jezusa?
Nie byłam do końca pewna, czy dobrze usłyszałam, więc grzecznie poprosiłam o powtórzenie:
- Co?
- Chcielibyśmy zaprosić panią na przyjęcie, taką uroczystość z okazji śmierci Jezusa - mężczyzna odpowiedział głośniej, dzięki czemu prawdopodobnie i sąsiedzi mogli poczuć się zaproszeni.
Czyli się nie przesłyszałam... Wpadłam w lekką konsternację, bo rozumiem organizację przyjęcia z okazji zmartwychwstania Jezusa, ale śmierci? Widocznie organizacja "Czegoś tam świętego Jakiegoś tam Coś tam Jezusa" i tę okazję uznały za radosną i wymagającą świętowania. Za Kościołem nie przepadam. Od czasu do czasu pójdę jak poczuję potrzebę, ale ludzie, pewien szacunek powinien być! O ile dobrze się orientuję, to od momentu śmierci Jezusa do Zmartwychwstania są 3 dni ścisłego postu, tak? Obejmującego jedzenie, słuchanie głośnej muzyki, tańców itp.Odpowiadam więc stanowczo:
- Nie, dziękuję.
- Nie przyjmie pani zaproszenia? - zapytał się ów męski głos z wielki zdziwieniem, jakbym co najmniej oznajmiła, że wyznaję kult makaronu świderki ( latający kościół potwora spaghetti już istnieje ) - Nie chce przyjść pani na uroczystość?!
Poczułam się, jakbym zamiast grzecznego "Nie" wykrzyknęła "ave satan". Przez moment nawet sumienie nakazywało mi otworzyć drzwi i przyjąć zaproszenie. Od razu jednak wyobraziłam sobie biesiadę, biegających boso nagich ludzi, z wiankami na głowach, w które wplecione są kadzidła, śpiewających jakieś dziwne pseudoreligijne pieśni, sprzedających w przerwach garnki i pościele. Nie pytajcie, nie wiem czemu akurat tak sobie to wyobraziłam...
- Nie, DZIĘKUJĘ! - odparłam przerażona wcześniejszą wizją.
- Skoro nie, to nie - powiedzieli chórem.
Postali jeszcze kilkanaście sekund pod drzwiami. Nie wiem dlaczego, pewnie rzucali w tym czasie na mój dom jakiś urok, albo liczyli na moją nagłą zmianę zdania, albo zapisali sobie w tajnym notesie "
Nie wiem i mam to gdzieś. Nie lubię, nie otwieram, nie przyjmuję zaproszeń. I basta!