środa, 10 czerwca 2015

POŻEGNANIE

- Przestań już. Musisz wziąć się w garść i iść do przodu - M stał nade mną podczas gdy ja siedziałam na podłodze i wpatrywałam się w szafkę kuchenną -  Ewidentnie nastał już ten moment, kiedy trzeba było powiedzieć sobie "dość".
- Wiem... - odparłam nakręcając na palec pasmo włosów - Ja to wszystko wiem. Po prostu to był kawałek mnie, mojego życia...
- Zobaczysz, - kucnął obok mnie - jeszcze kiedyś będziesz się z tego śmiać.


Kilka godzin wcześniej...

Miała niecałe cztery lata, ale jej wygląd wskazywał na o wiele więcej. Podrapana i wyniszczona, usadowiona na krześle kuchennym czekała na najgorsze. Kiedyś wszyscy się nią zachwycali, wzdychali na jej widok i głośno oznajmiali, że do twarzy mi z nią, gdy dumnie trzymałam ją na rękach.
Jasne, że było mi z nią do twarzy. W końcu była moja! Teraz każdy patrzył na nią z politowaniem i cmokał z niezadowolenia, jakbym to ja była winna jej nieszczęściu. Ja... Ale to nie tylko ja przyczyniłam się do jej krytycznego stanu. Ten kto ją kopał i rzucał o podłogę - również.  Przez te niecałe cztery lata, niemal codziennie trwała u mojego boku w chwilach dobrych, ciężkich i obojętnych. Po prostu była, a ja to doceniałam. Niegdyś gładka, ani czarna, ani biała skóra, dziś nie prosiła już o żaden dotyk. Nie chciała go. Marszczyła się, jakby każde, nawet najlżejsze muśnięcie sprawiało jej ból. Szanowałam to, bo tylko tyle mogłam jej w tym momencie od siebie dać.
W końcu stało się to, na co wszyscy czekaliśmy, a w szczególności ona. Zgięła się w pół i spadła z krzesła. To był koniec wspólnego życia. To był koniec jej życia...

- Wiesz co powinnaś teraz zrobić? - M podszedł do mnie i położył dłoń na moim ramieniu.
- Mam tego świadomość, tylko nie wiem czy potrafię.
- Spokojnie. Poprowadzę cię przez to. Podejdź do niej i popraw ją. W pozycji, w której teraz leży, ciężko ci będzie się z tym uporać.
Uklękłam i wyciągnęłam ku niej ręce. Ciemna i nieprzyjemna w dotyku skóra, niechętnie poddawała się moim dłoniom i próbie ułożenia jej prosto. Usłyszałam nawet kilka trzasków, które przywołały mi na myśl dźwięk pękających gałązek.
- Teraz musisz ją otworzyć - głos M dobiegał zza moich pleców - Ale beż żadnych narzędzi. Uszkodzisz jej wnętrzności, a na nich przecież nam zależy, czyż nie? Zrób to gołymi rękami.
Dla niego wszystko wydaje się takie proste. Otwierasz, patroszysz, ot zwykła codzienność. Zapomniał tylko o jednej, najważniejszej rzeczy: więzi i miłości, która mnie z nią łączyła. Stawiając na krawędzi swoje przekonania i wiarę w cuda, które przecież się zdarzają, podciągnęłam rękawy i złapałam ją obiema rękami. Powolnym ruchem skierowałam je bliżej środka i naprężając palce, zaczęłam ją rozrywać. Najpierw patrzyłam na coraz bardziej rozwierające się brzegi, aż w końcu otwór zrobił się na tyle duży, że mogłam nie tylko obejrzeć jej wnętrze, ale i bez żadnych przeszkód wyjąć całą zawartość.
- Jedną dłonią trzymaj któryś z płatów skóry, żeby ci nie opadł i nie zamknął otworu, - M instruował mnie krok po kroku - a drugą wyjmuj ostrożnie wnętrzności. Tylko pojedynczo, żebyś miała pewność, że niczego nie zostawiłaś w środku.
Bez mrugnięcia okiem, bez nawet najmniejszej łzy drążącej słoną ścieżkę na mym policzku, zimna jak lód, twarda jak skała, wysuszona z emocji jak...susz, wyjmowałam po kolei zawartość jej trzewi. Niektóre z tych rzeczy wychodziły łatwo, niektóre musiałam niemal wyszarpać, a jeszcze inne były zmiażdżone lub pęknięte i nie nadawały się już do niczego, a zwłaszcza do zaoferowania drugiego życia.
Kiedy skończyłam ją patroszyć, obok kupki z wnętrznościami, leżała jedynie sflaczała i pomarszczona, ciemna skóra, która niczym nie przypominała tej sprzed kilku lat. Teraz wszystkie rany, odrapania i uszkodzenia stały się jeszcze bardziej widoczne.
- To już prawie koniec. Musisz wziąć jeszcze nowe ciało i włożyć do niego wszystko to, co przed chwilą z niej wyjęłaś. - niewzruszony sytuacją M wydał kolejne polecenie.
Daleko szukać nie musiałam. Te "nowe ciało" jak powiedział mój M, leżało kilka metrów dalej, na stole kuchennym i czekało, aż tchnę w nie nowe życie. Podeszłam do stołu, delikatnie je podniosłam i ułożyłam obok kupki z wnętrznościami. Nowa, jasna skóra, niemal biała, niemuśnięta jeszcze ani jednym promieniem słońca, powiewem chłodnego wiatru i niezmoczona żadną kroplą wiosennego deszczu, gładka jak jedwab, przyjemnie poddawała się dotykowi moich palców. Nie musiałam robić żadnego otworu, gdyż ten  już dawno czekał  na wypełnienie go zawartością. W odwrotnej kolejności niż podczas wyciągania, włożyłam po kolei wszystko to, co pozostało z nieuszkodzonej treści i zamknęłam szeroki, wypełniony po brzegi otwór.
- Teraz rzecz ostatnia - M ukląkł obok mnie i spojrzał mi głęboko w oczy - Musisz ją...
- Wiem. Muszę ją...
- To ją...
- Tak, już ją...
Wstałam, pochyliłam się, podniosłam opróżnioną, starą i zniszczoną torebkę z podłogi i wyrzuciłam ją do śmieci.

Jeżeli podobał Ci się wpis, oddaj TUTAJ na niego swój głos

11 komentarzy:

  1. Ale mnie tytuł przestraszyyyył 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. No niestety... Jeszcze tu trochę pobędę. ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Ooo, dziś zrobiłam dokładnie to samo. Wypatroszyłam i wyrzuciłam zewłok. Oglądałam truposza z każdej strony, bo...może jednak? może nikt tej dziurki nie zauważy? Ale nie, truposz jak nic. Moja miała 8 lat (!) tak, tak...

    OdpowiedzUsuń
  4. 8 lat...tyle życia jeszcze miała przed sobą :/ Łączę się z Tobą w bólu. Niech je śmietnik przychylnym będzie [*]

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze mam taką jedną, której chyba nigdy się nie pozbędę. Jak lew dosłownie będę bronić choćby strzępy z niej zostały :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, a ja nie mam torebki 😏

    OdpowiedzUsuń
  7. Kurczę, nie wiem co mam powiedzieć... Bądź dzielny!

    OdpowiedzUsuń
  8. Też mam taką jedną, która od lat leży w szafie i używam jej naprawdę rzadko, choć uwielbiam ją bardzo. Mała, brązowo-siwo-czarna, cała futrzana, wiązana jak sakiewka. Wszystkim mówię, że tak bardzo kochałam swojego pierwszego (świeć Panie nad jej duszą) psa, że po jego odejściu nie byłam w stanie się z tym pogodzić i zrobiłam sobie z niego torebkę, która zowie się Balbina. Po psie rzecz jasna. Niektórzy nawet w to wierzą... :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Kurczę, będę.
    Jak Franek Dolas będę.

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)