niedziela, 28 grudnia 2014

Święta święta - dupa rozrośnięta.

Tydzień morderczych przygotowań, fortuna wydana na zakupach, łagodzenie stresu zagryzaniem paznokci, czarne placki na skórze od farby do włosów i 20 kg na plusie, czyli  magiczne Święta Bożego Narodzenia czas podsumować. Ale zacznijmy od początku.

Gdy listopad zbliżał się ku końcowi, a za oknem prószył topniejący śnieżek, w moim domu cicho i nieśmiało zabrzmiały pierwsze świąteczne piosenki. Równo z nastaniem 1 grudnia, "Last Christmas" na podkręconym volume wypełniał  dźwiękiem moją oazę spoko...po prostu moją oazę, a 6 grudnia skomponowałam własną, świąteczną playlistę, która od tego dnia rozbrzmiewała niemal non stop. W połowie miesiąca dom zaczął razić po oczach rozwieszonymi w każdym pomieszczeniu świątecznymi lampkami, co nie umknęło uwadze Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej, której orbitująca wokół Ziemi satelita zainteresowała się pewnym niezidentyfikowanym obiektem nielatającym, stacjonującym na północnym-wschodzie kraju Lecha Wałęsy, Jana Pawła II i pierogów. Kraju zwanego Polską. Po zakończonej rozmowie telefonicznej z administratorem NASA Charlesem F. Boldenem Juniorem i moich zapewnieniach, że jestem stuprocentowym człowiekiem, a te małe coś zjadające kredki świecowe i banany ze skórką, to nikt inny jak jedna z moich dwóch córek, siadłam w kuchni, wzięłam łyk kawy i podjęłam pewną ważną decyzję. Zmuszona zdjąć z dachu nadmuchiwanego Mikołaja wymachującego bezwładnie rękami, by reszta satelit spokojnie mogła monitorować orbitę ziemską, postanowiłam zrekompensować sobie tę stratę i w zamian zorganizować Wigilię. Ponieważ M ma sporą rodzinę, wyrwałam kartkę z bloku plastycznego córki w celu sporządzenia listy zaproszonych gości. Jednak ze względu na szalejącą ospę, lista ta szybko zawęziła swoje kręgi, do grona członków rodziny posiadających tylko dorosłe dzieci.  Reszta leczyła swoje zakropkowane pociechy w zaciszach własnych domów, które postanowiłam omijać szerokim łukiem. A kartkę z bloku zamieniłam na żółtą karteczkę samoprzylepną. Spodziewałam się więc odwiedzin dyrekcji Sanepidu, złożonej z mojej mamy oraz...teraz niech zadudnią bębny...oraz teściowej. Choć co roku menu świąteczne jest niezmienne, na wszelki wypadek je spisałam  i kartkę powiesiłam na lodówce. Od tego dnia codziennie wpatrywałam się w nią jak w prawdę objawioną i wzdychałam, radośnie odliczając dni do godziny "zero".
- Musimy zrobić Wigilię próbną - powiedział do mnie M na tydzień przed świętami - Rozstawmy stół, krzesła i sprawdźmy czy wszyscy się pomieszczą.
Przytargaliśmy z kuchni stół. Niewielki, dość wysoki, z możliwością ugoszczenia 6 osób, pod warunkiem wcześniejszego ich sprasowania. A potrzebowaliśmy ośmiu miejsc. Dostawiliśmy kuchenną rogówkę nadjedzoną przez mojego byłego psa, dwa całkiem różne krzesła, jedną pufę i taboret. 4 osoby z powodzeniem zmieszczą się na rogówce, będą musiały jedynie powściągliwie poruszać rękami, a najlepiej jakby całą Wigilię trzymały je blisko siebie, na kolanach na przykład. Kolejne dwie będą miały wygodnie na krzesłach, tylko będą musiały uważać, bo jedno się kołysze, a z drugiego można zjechać. Gość zasiadający na pufie będzie miał brodę tuż nad stołem, za to ten na taborecie kolanami będzie stukał o blat. Gdyby położyć na nich jakąś deskę, z powodzeniem mógłby robić za przedłużenie stołu. Wyjęliśmy talerze, sztućce, szklanki, wszystko z innej parafii i zgodnie stwierdziliśmy, że tak być nie może.
- Jutro jedziemy po stół i krzesła - zaordynował M.
Jak powiedział tak uczyniliśmy. Pojechaliśmy do regionalnego producenta stołów i krzeseł, weszliśmy na halę i przestawiając wzrok na funkcję panoramiczną, próbowaliśmy ogarnąć zmysłem kilkaset krzeseł i kilkadziesiąt stołów. Moją uwagę przykuły krzesła z czarnobiałymi obiciami we wzory. Zakochałam się w nich, a odkochałam jeszcze szybciej, gdy wyobraziłam sobie siebie szorującą Vanishem te piękne obicia kilka razy dziennie, po każdym posiłku córek. Po KAŻDYM! W związku z ogromnym wyborem siedzisk, postanowiliśmy najpierw skupić się na stole. Ten za mały, ten za niski, ten za duży, ten za wysoki etc. Po długich debatach, udawaniu konsumowania posiłków i sprawdzeniu, czy tak samo wygodnie siedzi się przy stole jak i drzemie - dokonaliśmy wyboru. Przy rozliczaniu entuzjazm nieco opadł, ale mimo tego zakupowy haj nie opuścił nas i ruszyliśmy dalej w miasto, obierając sobie za cel sklep z serwisami obiadowymi. W końcu jak skwitował M "Przy takim stole nie będziemy jeść na byle czym". Przy okazji kupowania serwisu, dobraliśmy jeszcze walizkę ze sztućcami. Haj w końcu odszedł i ustąpił miejsca płatniczej zwale, która trzymała nas jeszcze przez cały następny dzień. Jak przystało na ludzi szykujących się na urodziny Jezusa - poodkurzaliśmy pod kanapami, szafami i innymi przyrośniętymi do podłogi meblami, z obrzydzeniem opróżnialiśmy szpary w kanapach i fotelach w których dzieci pochowały resztki niedojedzonych posiłków, pomalowaliśmy tu i ówdzie kuchnię, ogółem - odpimpowaliśmy chatę. Jak w poniedziałek rano stanęłam przy kuchence, tak gotowanie skończyłam w środę po południu. Czy spałam w międzyczasie? Być może, ale ręki sobie uciąć nie dam. W końcu nastał długo wyczekiwany dzień. Wigilia. Włączyłam starannie skomponowaną wcześniej muzykę, wystroiłam się, zapaliłam świeczki by zamaskowały woń bigosu, która wsiąkła w ściany i drżąc jak osika - wyczekiwałam nadchodzących gości. Prawie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Prawie. Wciąż nie mogliśmy dojść z M do porozumienia, kiedy mamy podłożyć prezenty pod choinką. Ja upierałam się, że w nocy, M, że po kolacji. Stanęło na jego, a właściwie na opcji teściów, którzy niemal błagając nas, wydzwaniali nakłaniając do wręczenia prezentów zaraz po kolacji. No cóż. Skoro radujące się buzie dzieci szaleńczo rozrywających paczki, miały być dla nich jedyną radością tego wieczoru - zgodziłam się na wręczenie podarunków wcześniej. W końcu goście dotarli i nastał jeden z najbardziej krępujących dla mnie momentów - składanie sobie życzeń. O ile pisząc nie mam kłopotów z ekspresją, o tyle gdy przychodzi do zetknięcia face to face - zapominam języka z gębie. Moje życzenia miały chwytać za serca, ściskać gardła i ronić łzy. W zamierzeniu. W praktyce skończyło się na "Zdrówka, szczęścia, satysfakcji z xxx (tu spersonalizowałam powody satysfakcji) i jeszcze raz zdrówka". Wreszcie zasiedliśmy do stołu.
- Więcej nie dam rady zjeść - po godzinie powiedziała moja mama ciężko wzdychając - Chyba zaraz pęknę - i włożyła sobie na talerz kolejną porcję kutii.
Potem stoczyliśmy się z krzeseł i wraz z dziećmi ruszyliśmy do drugiego pokoju, z zamiarem wypatrywania błysku pędzących sań Mikołaja, co utrudniało nam niestety trwające właśnie oberwanie chmury. Na całe szczęście dziadek Marek wykazał się refleksem i wyobraźnią, bo zaczął dzwonić dzwoneczkami, z parapetu strącił wazony z kwiatami i krzycząc "Mikołaju nie uciekaj!!!!"sprawił, że Duża J uwierzyła w nagłe wparowanie Mikołaja przez okno. Czas na radość z prezentów, która nie miała końca, wąchanie kolejnego z półrocznego zestawu kosmetyków, dobicie się ciastem i takim oto sposobem kolacja wigilijna dobiegła końca. Kolejne dwa dni upłynęły na wyjazdach do rodziny i przyjmowaniu kolejnych gości, a 26.12 o godzinie 20:00, gdy Duża J przyszła do mnie owinięta w pasie miarką i oznajmiła, że "chyba czas co nieco zrzucić", poczułam dziwne ukłucie w sercu, że wraz z deszczem, minęły tak długo wyczekiwane święta, które pomimo wydanej fortuny i gigantycznych worków pod oczami ze zmęczenia, były naprawdę, ale to naprawdę bardzo udane i wyjątkowe. I mam nadzieję, że i Wasze również takie były.

Ciekawostka:
Jemioła. Poza siankiem, choinką, dwunastoma potrawami, siankiem pod obrusem i opłatkiem, kolejny świąteczny symbol, mający zapewnić miłość i dostatek. To pod nią można skraść pocałunek osobie, w której się skrycie podkochujesz. Ale czy wiecie, że jemioła jest półpasożytem, który...
Jako, że na układ pokarmowy ludzi jemioła nie działa korzystnie, nie jemy jej. Zajadają nią się natomiast ptaki, które uwielbiają jej słodki smak. Natura dąży do rozmnażania, więc wymyśliła sobie mądrze, że te rozkoszujące się nad słodyczą białych owoców skrzydlate stworzenia, będą służyły za transport pozwalający na rozmnożenie się rośliny. Jak? Bardzo prosto. Po zjedzeniu jemioły ptaki mają problem z... no tym... wiecie... łatwym wypróżnieniem się. Otóż podczas tej fizjologicznej czynności, owoce przyklejają się im do tyłków, czasem nawet zaklejając je. A te biedne ptaki, z zatkanymi zadami, chcąc ulżyć sobie w kloacznych cierpieniach, wycierają swoje odbyty o gałęzie drzew i w ten sposób roznoszą nasiona, z których wyrastają kuliste rośliny, z białymi, lepkimi owocami, pod którymi my się całujemy. Ależ to romantyczne...

Jeżeli podobał Ci się ten wpis, możesz oddać na niego swój głos i dodać do ulubionych, klikając w link *** zBLOGowani***

7 komentarzy:

  1. jak?! ja się pytam JAK?! jak mogłaś chcieć zrobić to dzieciom i prezenty wsadzić pod choinkę nocą?! :D ja pamiętam, że u jednej mojej babci był zwyczaj "po kolacji", u drugiej "nocą"... czy Ty wiesz jak mój młodszy brat darł się i jak ryczał, kiedy Wigilię mieliśmy spędzać u tej drugiej?! (z noclegiem rzecz jasna)

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak nic nie przebije Wigilii spędzonej pod 3 kroplówkami i zgubieniem 4kg przez święta;) Nawet karpia nie spróbowałam a tyle sobie naobiecywałam:|.

    OdpowiedzUsuń
  3. Początkowo miałam zamiar w ogóle nie dawać dzieciom żadnych prezentów... ;P A tak na serio, to u mnie w domu zawsze były prezenty w nocy i miało to swój urok, bo naprawdę długo wierzyłam w Mikołaja, który przychodzi gdy śpimy, zjada ciasteczka i wypija mleko. Poza tym Duża J sama powiedziała, że lepiej gdyby Mikołaj przyszedł w nocy, to będzie miała rano niespodziankę. Oczywiście im byłam starsza, a wiara w Mikołaja pewnego dnia prysła, prezenty lądowały pod choinką po Wigilii :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No coś ty??? podaj mi koniecznie adres tego centrum odchudzania. Też mam to i owo do zrzucenia. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Nazywa się to to niepozornie rotawirus i gwarantuje spędzenie Wigilii na Ostrym Dyzurze ;) pierwszy posiłek dopiero w sobotę zjadłam :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow świetne! Muszę zajść do apteki i kupić zgrzewkę tego czegoś :D

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)