wtorek, 26 sierpnia 2014

Tymczasem w lesie...

Od dawna chodził za mną las. Wróć! Od dawna chodziła za mną chęć chodzenia po lesie...Nie, tak też nie... W takim razie raz jeszcze.
Od dłuższego czasu czułam ogromną potrzebę wyrwania się do lasu. Ufff. Lato chyba ewidentnie dało nam już do zrozumienia, że "Narzekaliście na upały?! To fuck you! Spadam stąd". Teraz dla odmiany będziemy narzekać na zimne noce, tęsknotę za jeszcze jedną, ostatnią kąpielą w jeziorze i mrożącymi mózgi shake'ami. Sezon na gorącą herbatę i naleśnikowanie się w kocu - oficjalnie uznaję za rozpoczęty.

Tak więc oto pewnego chłodnego letniego dnia, chęć pojechania do głuszy i dziczy wybuchła. Powitała w progu swojego M, który dopiero wrócił z pracy, dała mu stosowne obuwie, zapakowany obiad "Zjesz po drodze do lasu", "Ale przecież to ja będę prowadził", "Skoro wolisz chodzić głodny...", zawołała dzieci i wskazała palcem na mapie:
- TU.
- Jesteś pewna?
- Jestem. Jedziemy TU - ponownie postukała palcem w sfatygowaną, papierową miniaturę świata .
- W porządku, tylko obawiam się, że przed wieczorynką nie zdążymy wrócić do domu. Do rosyjskiej tajgi jest dość...jest bardzo...jest zajebiście daleko.
- W takim razie - powiedziała chęć - może być borowski las.

Pojechaliśmy do lasu, a że przy okazji spodziewaliśmy się wysypu grzybów na ścieżce i jagód po bokach ścieżki, wzięliśmy koszyk (na grzyby) i wiaderko (na jagody). Grzyby rosły, ale takie, które nie nadawały się do spożycia. Co do jagód - godzina spaceru i efekt widoczny gołym okiem:



Spacerowałam wdychając czyste, przefiltrowane przez rośliny powietrze, napawałam się cudownym zapachem i c-i-s-z-ą. Taaa, ciszą... Mam jedną małą córkę i drugą jeszcze mniejszą. O ciszy nie ma mowy.
- Mamooooo! Maaaamooo! Czy to prawda, że w lesie nie można się głośno zachowywać? - zapytała Duża J, biegnąc w moją stronę.
- Owszem. Należy być cicho, żeby nie spłoszyć zwierząt. - powiedziałam przykładając sobie palec do ust.
- Bo one będą się bać?
- Tak. Mogą się nas wystraszyć - odparłam niemal szeptem, chcąc skłonić córkę do mówienia parę tonów ciszej.
Odbiegła kilka metrów, po czym zatrzymała się, odwróciła w moją stronę i wrzasnęła:
- W TAKIM RAZIE BĘDĘ CICHO MAMOOOOO!!!! - zgarnęła patyk z drogi...No dobra. Zerwała gałązkę z jakiegoś krzaka i pobiegła przed siebie - LAALAA LA LA LA LAAAAAAA - z głośną pieśnią na ustach.
Duża J szorowała badylem po ziemi, a Mała J biegła na sztywnych nogach i z trzęsącą się głową przy każdym zetknięciu stopy z podłożem, próbując dogonić siostrę. Razem z M szliśmy spokojnym, posuwistym krokiem a'la Buka z Muminków i cieszyliśmy się chwilą spokoju.
- Wyglądasz na zrelaksowanego - powiedziałam do M
- Bo jestem zrelaksowany - odparł i włożył źdźbło trawy do ust.
- To prędko zmień ten wyraz twarzy, bo one zaraz to wyczują.
- Ale kto? - zapytał przeżuwając końcówkę ziela.
- No dzieci. Jak tylko zobaczą, że jest nam dobrze, od razu rozpoczną atak. Na nas oczywiście.
- Co ty, przecież one są daleko, a plecami nie widzą - wypluł źdźbło i zerwał nowe.
- Dobrze ci radzę. Udawaj, że ci jest źle i że przyjechałeś tu na siłę, i właściwie tylko dlatego, żeby zrobić im przyjemność - powiedziałam i zrobiłam teatralny grymas niezadowolenia.
- Eee tam - zignorował mnie M i ponownie zaczął wysysać soki z zerwanej trawki.
Trzecie oko MałeJ J dostrzegło nasze odprężenie, mimo maskowania go wykrzywioną w cierpieniu twarzą. Stanęła na środku ścieżki, zalała się łzami, a przynajmniej bardzo starała się wycisnąć z siebie choć jedną słoną kropelkę  i wyciągnęła ręce przed siebie.
I wtedy z moich ust padło zdanie. Zdanie, którego nikt z nas nie lubi słyszeć, za to każdy lubi (szczególnie mamy i teściowe) wypowiadać:
-A nie mówiłam?!
Wzięłam Małą J na ręce, która resztę pobytu w lesie spędziła na zmianę, to w ramionach moich, to mojego M. Doszliśmy do miejsca, w którym nawet echo zgubiło drogę powrotną, co wcale jednak nas nie zmartwiło. Wielokrotne czytanie "Jasia i Małgosi" nauczyło moje dzieci leśnego survivalu. Wróciliśmy śladami po patykach. Dwie godziny świeżego powietrza zaowocowały nie tylko sennym rozdziawieniem ust w drodze powrotnej...


 ...ale i pokaźnymi zbiorami jagód. Mogłabym przyrządzić na obiad naleśniki z jagodami i bitą śmietaną, albo zawekować je w słoiki i zimą dodawać do deserów, albo upiec ciasto...?Sama nie wiem. Może Wy mi podpowiecie, co z tymi kilogramami owoców zrobić?



13 komentarzy:

  1. A już miałam wyłączyć komputer i iść spać :) a teraz nie mogę przestać się śmiać, bo jakbym czytała opis naszego dzisiejszego dnia, tj też zmusiliśmy dziś tatusia by nas (ja plus dzieci 3 i 6 lat) zawiózł do lasu. Tyle że w naszym koszyku tylko jeden grzybek :)
    P.S. Przez kilka ostatnich dni przeczytałam (na raty, bo wiadomo - dzieci :D) twojego bloga od deski do deski/od litery do litery (?). Uwielbiam twój styl pisania, styl bycia i patrzenia na świat i macierzyństwo, szkoda że nie mieszkasz bliżej... Będę na pewno zaglądać i czytać.
    Pozdrawiam i dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O proszę, czyli nie tylko ja wróciłam z bogactwem leśnych zasobów. Myślałaś już, co z nim zrobisz? Zupa grzybowa czy dodatek do bigosu na święta? Zaglądaj zaglądaj :) Będzie mi bardzo miło. Co do dzielącej nas odległości - kto wie, gdzie następnym razem zawędrujemy podbijając kręte, leśne ścieżki :D Pozdrawiam i dzień dobry!

      Usuń
  2. Przy tej ilości - naleśniki, pierogi, a resztę do słoików. I może jeszcze jakiś biszkopt z galaretką i owocami? :) Bardzo fajny tekst, po raz kolejny. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to co zostanie - zamrożę! Dzięki za pomoc. Już biorę się do roboty! :D :D Pozdrawiam również

      Usuń
  3. Super :) Zbiory pokaźne a widok, jak dzieci śpią w samochodzie - bezcenny :P
    zrealizowacmarzenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś będą się na mnie wkurzać za umieszczanie takich zdjęć :D

      Usuń
  4. Toc ty litosci nie masz !!! Kiedy ja stercze nad tona papierzysk marze o relaksie to ty mi tu z lasem wyjezdzasz ktory pewnie zobacze za rok Czy ty serca nie masz :) ???? Taka ilosc jagod to moj szczyt marzen na ta chwile ....zdjecia Malej J boskie !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups. Sorry :D :D Na pocieszenie mogę tylko powiedzieć, że było beznadziejnie!*

      * wcale nie...było całkiem przyjemnie wbrew pozorom :P

      Usuń
  5. M był przezorny (facec tak mają) i zostawiał tajne znaki na drodze w postaci wyssanych do cna trawek. No bo po co by je zasysał? Wszak najadł się po drodze. Śladami Jasia i Małgosi to do chatynki z piernika byście trafili. Co może by nie było wcale takie złe.
    A plon leśny proponuję zamrozić i porcjami przetwarzać bo inaczej to Ci potu czoła zabraknie na przerobienie tago na wiktuały. :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oooo nazwę własną mi odebrało :-/
      To pisałem ja Jakoby

      Usuń
    2. Jakoby, już po pierwszych słowach komentarza wiedziałam, że to nie może być nikt inny, tylko Ty :D Być może przeżute trawki rzeczywiście miały wskazać drogę powrotną. Nie jestem mężczyzną ,więc nie wpadłabym na to. Ale Ty jesteś i męskie rozumowanie jest bliższe Tobie, niż mnie :D Mój M, jako wytrawny myśliwy, ma już swoje sztuczki na odnalezienie właściwej ścieżki i być może była to jedna z nich ;)

      Usuń
  6. Posty mi się skończyły ;c i co teraz z moim życiem? Chyba będę musiała jeszcze raz czytać wszystko od początku ;) A tekst świetny, tyko ja, o spacerze do lasu z moją siostrą-dwulatką, mogę tylko pomarzyć, bo choruje ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, przykro mi z powodu choroby Twojej siostry :( Nie będę pytać co jej dolega, a Ty nie musisz też tego pisać. Życzę Wam wszystkiego wszystkiego dobrego! Jesteś kolejną osobą , która ostatnio przeczytała wszystkie moje wpisy, co budzi u mnie ogromny podziw! :D I radość :D Niebawem pojawi się nowy tekst ;) Pozdrawiam

      Usuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)