środa, 7 stycznia 2015

Zrozumieć mężczyznę...

To był dziwny poranek. W ciągu przynajmniej kilku lat nie zdarzyło mi się nic podobnego, więc mojemu zaskoczeniu nie było końca. Nie o 6.30,  nie o 7.30, nawet nie o 8.00, tylko o 8.30 (gdyby dało się napisać cyfry wielkimi...cyframi, to użyłabym ich właśnie w tym momencie), stanęła przede mną dziwna postać. Niewyraźna, odziana w białą szatę, z jasną poświatą wokół siebie.
- Śśśśśnieeeeeeg... - wyszeptała - śśśśśśnieeeeeg...śśśśśśnieeeeg...- jej głos niósł się po sypialni cichym echem - Mamo! Słyszysz mnie?!
- Co? Kto? Ach, słyszę - Duża J wyrwała  mnie z błogiego i długiego snu - Pada śnieg! Trochę szary, ale pada, a to oznacza, że niedługo będziemy mogły iść na sanki.
- Wspaniale - odpowiedziałam obcinając ją jednym półotwartym okiem i ocierając ślinę z kącika ust.
- A mamo? Skoro Mała J jeszcze śpi - powtórzę słowa córki "SKORO MAŁA J JESZCZE ŚPI", a zauważmy, że była godzina 8:30 - to mogę iść na bajkę?
To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.
- Auć! - uszczypnęłam się w policzek.

Poczułam ból, czyli to nie jest sen. Czyż nie byłoby grzechem nie skorzystać z tej kuszącej oferty dłuższego pospania sobie? Otworzyłam drugie oko i próbując złapać ostrość dwojącej się w oczach córki, kiwnęłam głową w ramach przystania na jej propozycję. Duża J niczym baletnica, tanecznym krokiem potruchtała na paluszkach do dużego pokoju, a ja znów wtuliłam głowę w ciepłą poduszkę. Idylla trwała do godziny 9:17 (tu znów użyłabym wielkich cyfr, gdyby istniały), kiedy to wyspana Mała J oznajmiła donośnym wołaniem, że jest głodna i domaga się natychmiastowego nakarmienia. I wypuszczenia jej z drewnianego więzienia zwanym łóżeczkiem. I przewinięcia, ale to akurat zasygnalizował mi wiszący do jej kolan pampers. Wyjrzałam przez okno, by obejrzeć ten wspomniany przez Dużą J z rana śnieg. Ani śladu białego puchu, za to deszcz intensywnie mył moje okna. Nim zdążyłam się odwrócić - przestało padać, a wiatr z natężoną siłą suszył błyszczące, szklane oczy domu. Przewinęłam Małą J i zrobiłam dzieciom tosty francuskie. Pech chciał, że dla mnie już nie starczyło chleba. No cóż. Wygląda na to, że muszę wychylić się z ciepłych progów ogrzewanej drogim gazem chatki i wyruszyć w survivalową podróż po pieczywo. Raz jeszcze rzuciłam okiem na widok za oknem. Sypiący od lewej do prawej śnieg nie napawał optymizmem, a obraz lecących w miejscu, z wybałuszonymi oczami z wysiłku, ptaków, przyprawił o dreszcze na plecach. Mogłabym przysiąc, że spod ich piór widać było pulsujące  żyły na szyjach.
Rozpuściłam tabletkę przeciwbólową, wypiłam do dna i popiłam herbatą, by stłumić odruch wymiotny. Solpadeina. Niesamowicie ohydna, ale bardzo skuteczna. Odziałam się w stosowne szaty i wyszłam. Klatkę schodową pokonywałam pomału. Krok po kroku, schodek po schodku, celebrowałam ostatnie sekundy względnego ciepła i bezwietrza. Uchyliłam drzwi, które niespodziewanie przechwycił wiatr i wyrwał z hukiem z zawiasów. Wystawiłam jedną nogę i z trudem oparłam o chodnik. Dołączyłam drugą, okrytą wielkim i ciepłym butem eskimosa i wyłoniłam się z klatki schodowej. Tylko refleks uratował mnie przed, w najlepszym przypadku - podziwianiem miasta z lotu ptaka, w najgorszym - bolesną śmiercią poprzez rozbijanie się o ściany i dachy budynków. Złapałam się poręczy i dzięki sile tura, którą zdobyłam nosząc od kilku lat na rękach, najpierw pierwszą córkę, potem drugą, wciągnęłam się z powrotem do wnętrza klatki schodowej. Wprawdzie ofiarą wygłodniałego wiatru został jeden z moich butów, ale to nic. I tak odklejała mu się podeszwa. Ponieważ najlepsze do pójścia po pieczywo byłyby betonowe buciki, a żadnego wściekłego mafioza akurat nie znalazłam w okolicy, postanowiłam wysłać mojego M w tę niebezpieczną wyprawę po chleb. Jego ciężkie kości powinny poradzić sobie z siłą wiatru i bezpiecznie przynieść bochenek głodnej żonie. Kobiecie. Matce wychowującej jego dzieci. Mnie. Wymieniliśmy się znaczącymi spojrzeniami, portfelem, daliśmy sobie prawdopodobnie ostatniego buziaka w życiu  i pożegnaliśmy się.
Mijały sekundy, minuty, godziny, a M wciąż nie było. Gdy Mała J położyła się na drzemkę, Duża J oglądała bajkę, a ja okryta kocem popijałam kolejną tabletkę przeciwbólową, rozległo się pukanie do drzwi.
- O, Olaf! - Duża J krzyknęła na widok bałwana stojącego w progu i trzymającego poszarpaną reklamówkę w swojej bałwaniej łapce.
- Mszsjchwb - wycedził przez otwór w najwyższej z trzech śnieżnych kul.
- Że co proszę? - zapytałam.
- Mszsjchwb! - powtórzył nieco wolniej.
- Przepraszam, ale nadal nie rozumiem. To jakaś nowa wersja "Mam tę moc"?
Warknął, wyprostował się, rozłożył szeroko ręce i otrząsnął się, pozbywając się grubej warstwy śniegu i odsłaniając znajomą twarz i posturę.
- Masz! Swój! Chleb! - M wręczył mi dziurawą reklamówkę ze zmrożonym na kość bochenkiem chleba.
- Ojej, dziękuję. Tylko wiesz... tak długo cię nie było, że... że zdążyłam już zjeść coś innego.
Nie odpowiedział. Zamknął się w łazience i poprosił o garnek wrzątku, który dolał sobie do i tak gorącej wody w wannie.
Gdy chleb się rozmrażał, schizofreniczna pogoda ustabilizowała się, a nad miastem zapanował spokój i słoneczna jasność.
- Słuchaj - powiedziałam do M, który wyszedł właśnie z łazienki - A może korzystając z korzystnej aury, zabierzemy dzieci na spacer? Jest tak pięknie.
Nie wiedzieć czemu, wydał z siebie coś na kształt chrypiącego " oeyuahr" i pobiegł do pokoju jąkając się przy tym. Dopiero wieczorem wyłonił się z niego, upewniając się wcześniej, że jest ciemno, a wiatr i deszcz, i śnieg, znów próbują urwać dachy mrągowskich domów. A mówią, że ciężko zrozumieć kobietę, tymczasem faceta wcale nie łatwiej...

Oczywiście jeżeli podobał Ci się wpis - oddaj na niego swój głos o TUTAJ

3 komentarze:

  1. Bardzo podobały mi się szklane oczy domów i żyły na szyjach ptaków :D
    Następnym razem olej chleb i zrób naleśniki :-)

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)