wtorek, 27 stycznia 2015

M próbuje mnie wykończyć...

- I believe I can fly, uu jeeee, I believe I can touch the sky, jeee - tańczyłam na przeciwbólowej fazie, pląsając po sypialnianym łóżku - I think about it every night and day, spread my wings and fly away - zeskoczyłam z łóżka, położyłam się na dywanie i zaczęłam robić orzełka.
- Ile Ketonali już dziś wzięłaś? - zapytał wchodzący do sypialni M.
- Yyyy, chyba dwa. I jeszcze jedną Solpadeinę. Czemu pytasz? - obróciłam się na brzuch i złapałam się grzywy przebiegającego właśnie obok mnie białego pegaza.
- Nie nic. Tak po prostu. Chyba na dziś wystarczy tych leków przeciwbólowych - zdjął mnie z komody i posadził na łóżku.
- Myślę, że zdecydowanie tak. Głowa przestała mnie boleć, pęcherz również i zbite pośladki po wczorajszym kuligu też nie bolą - wstałam, rozłożyłam szeroko ręce i skoczyłam wprost do turkusowego oceanu, wyłaniającego się tuż  spod mojego łóżka.

Dobrze, że leki skutecznie zablokowały mi odczuwanie bólu, w innym wypadku skręcona właśnie kostka, mogłaby popsuć mi nieco nastrój tego dnia.
Położyłam się na łóżku obok M i założyłam ręce za głowę.
- No to mamy ładny początek ferii. Dużą J rozkłada przeziębienie, a ja doprawiłam sobie na kuligu pęcherz i przewiałam zatoki - powiedziałam do M, który ewidentnie nad czymś myślał, na co wskazywał jego  pusty zatroskany wzrok wbity w sufit.
Po chwili do sypialni weszła Mała J, pokręciła się po pokoju, po czym podeszła do nóg M i zaczęła przyglądać się jego skarpetom, obracając stopę na wszystkie strony.
- Nie ma - rozłożyła szeroko ręce - Nie ma - powtórzyła i wyszła.
- Czego ona szukała? - zapytałam zaintrygowana zachowaniem córki.
- Jak to czego. Dziury w skarpecie. Tak o mnie dbasz żono, że większość skarpet mam dziurawych i tych dziur szukała właśnie Mała J. Lubi dłubać w nich palcami.
- Tak się składa mężu, że dziurawisz skarpety szybciej niż twoje własne dzieci. Kupno nowych wychodzi taniej niż ciągłe ich zaszywanie.
- Jasne. Nie chce ci się i tyle. A tak na marginesie, mam dziś wizytę u psychiatry.
- Ty? - zapytałam nie ukrywając swojego rozbawienia tą wiadomością - A czemu?
- A temu, że tyle lat związku Z TOBĄ na pewno odbiło się na mojej psychice. Pytanie tylko jak bardzo? 
Wyszedł z sypialni zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami i próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie: jak bardzo zrujnowałam wrażliwą, męską psychikę. Im dłużej zastanawiałam się, tym więcej miałam wątpliwości co do słuszności toku myślenia mojego M. I nagle mnie olśniło. Nagle wszystko stało się jasne. Nagle wszystko, niczym puzzle z układanki, złożyło się w jedną, sensowną całość. Nagle zrozumiałam, że to nie ja wyryłam rów w psychice mojego M, tylko to on, swoimi rzekomo nieświadomymi czynnościami i zachowaniami...

Teraz zbliżenie na moją twarz, obraz się zatrzymuje i doznaję olśnienia:

... to on próbuje zrujnować mnie emocjonalnie, a potem prawdopodobnie WYKOŃCZYĆ...na dobre.

Zwykła, codzienna sytuacja. Zdejmowanie butów. Niby nic groźnego, a jednak! Bo jak mam zrozumieć fakt, że pomimo moich wyraźnych próśb, zawsze po powrocie z pracy, M stawia swoje buty na końcu korytarza, przechodząc całą jego długość i brudząc odkurzony przeze mnie wcześniej dywan? Przypadek? Roztargnienie? Zmęczenie? A może robi to świadomie i celowo, żebym któregoś dnia zajechała siebie i odkurzacz? Bardzo możliwe. Kolejny element układanki : odzież. Jego ubrania, niczym jakieś duchy, pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach i w najmniej spodziewanych miejscach.  Otwieram szafę - łup! Wypada sterta jego T-shirtów. Idę do sypialni - spod łóżka, niczym jakiś nieboszczyk, wystaje nogawka jego spodni, w których był na strzelnicy dwa dni temu. Śmiem twierdzić, że jest to celowe działanie, zmierzające do wywołania u mnie zawału, a w jego efekcie - zgonu. Chcę usiąść na fotelu w dużym pokoju i poczytać książkę - łuuuu! Bawełniany duch straszy i kołacze moje nerwy. Jakby M zaznaczał teren, tylko zamiast siurkania po kątach, rzuca w nich swoje ubrania. Nie mogę pominąć też niezwykle istotnej kwestii, jaką jest próba pozbawienia mnie jednego z najważniejszych zmysłów - wzroku. Wieczorna toaleta, M doczyszcza z resztek jedzenia swoje zęby i niby przypadkiem obryzguje pastą do zębów lustro w łazience. I do dnia dzisiejszego wydawało mi się to rzeczą całkiem normalną. Dopiero odpowiednia dawka Ketonalu otworzyła mi oczy na tyle, bym zrozumiała, że intencje tego chlapania są zgoła inne. Dzięki umazanemu pastą do zębów lustrze, przy porannym makijażu i ograniczonej niemal do zera widoczności, istnieje spore prawdopodobieństwo, że wydłubię sobie szczoteczką od tuszu do rzęs oko! Ale to nie koniec. Po próbach doprowadzenia mnie do emocjonalnej ruiny i ewentualnych uszkodzeń ciała, M prawdopodobnie zamierza pójść krok dalej i mnie...muszę wypowiedzieć to na głos: unicestwić.  Bo nie bez powodu pewnego dnia, po powrocie z pracy, zdjął swoje nasiąknięte aromatem skarpetki, po czym położył je skulgane pod moją stroną łóżka, zapewne z nadzieją, że zasnę i już nigdy się nie obudzę. Jeszcze ktoś uważa to za przypadek? Tak się jednak składa, że macierzyństwo dało mi pewną moc. Przewijanie dzieci uczyniło mnie niepodatną na wszelkie trucizny eteryczne i następnego dnia wstałam. Może trochę bardziej senna niż zwykle, ale wstałam! Jako że metoda "cios prosto w nozdrza" okazała się nieskuteczna, M postanowił więc zastosować  broń biologiczną. Bo nic nie zabija lepiej, niż nieopuszczona deska klozetowa i ewentualne pozostałości po męskim pobycie w "sali zadumy". Jak żona wejdzie i to zobaczy - na pewno padnie trupem! A jeżeli to będzie za mało - spuszczenie wody przy podniesionej desce i rozbryźnięcie bakterii po całej łazience, powinno dać zamierzony efekt. Powinno, ale nie dało. Wciąż żyję, wciąż tu jestem i mam się na baczności, i łatwo skóry nie oddam. I napełniona tym nagłym, ketonalowym olśnieniem, czekałam na powrót mojego M od psychiatry.
- Wróciłem! - wykrzyczał przekroczywszy próg domu - Zrobiłem przy okazji małe zakupy i mam też coś co luuubisz.
Wszedł do kuchni, postawił torby na podłodze i wygrzebał opakowanie sushi.
- Proszę - wręczył mi paczuszkę.
Wzięłam do ręki, uśmiechnęłam się tajemniczo i naskrobałam na zapisanej kartce kolejne potwierdzenie o słuszności mojej tezy: kupił mi surową rybę. Chce mnie otruć. 
- Usiądź proszę - powiedziałam, gdy skończył rozpakowywać zakupy - Powiedz jak było u psychiatry?
- Wyobraź sobie, że stojąc w kolejce do rejestracji, zostałem poinformowany przez uprzejmą pracującą tam panią, że limit wizyt u lekarza rodzinnego to jedna na miesiąc. Nieźle, prawda? I nawet, gdy nagle coś ci się stanie, a w danym miesiącu byłaś już u lekarza, masz pozamiatane. To jest dopiero służba zdrowia!
- A dlaczego sądzisz, że coś mogłoby mi się stać? - mam go!
- Nie wiem. Wypadki chodzą po ludziach. Mówię tylko to, co usłyszałem. Co do samego psychiatry, to dostałem sto pytań, na które musiałem odpowiedzieć. Nie pamiętam wszystkich, ale jedno utkwiło mi w pamięci: "Czy kochasz kogoś tak mocno, że masz ochotę zrobić mu krzywdę?"
- Nooo, ciekawe pytanie. I co odpowiedziałeś?
- Ha! Nie powiem ci. Myślę, że znasz odpowiedź - uśmiechnął się po czym napił świeżo zaparzonej herbaty.
Teraz wszystko było już jasne. Moje obawy się potwierdziły, a psychiatra był tylko kropką nad "i". Przełknęłam głośno ślinę, otarłam krople zimnego potu z czoła i drżącym głosem zapytałam:
- Powiedz, że dostałeś...że dostałeś...kartkę...żółtą...ekhm...takie zaświadczenie...masz je?
- Aaa, mam. Wprawdzie nie jest na żółtej kartce tylko na białej. Psychiatra wysłuchał mojej historii i uznał, że mogę.
- Że co możesz? - oczyma wyobraźni widziałam owiniętego kaftanem M, który przechadza się po korytarzach szpitala psychiatrycznego.
- Że mogę posiadać broń sportową i kolekcjonerską.

I niech ktoś mi teraz powie, że nadal ma wątpliwości co do moich podejrzeń...

Jeżeli podobał Ci się wpis - oddaj na niego swój głos na zBLOGowani

22 komentarze:

  1. potem powinien Ci kupić czapkę z lisa. A nie, to broń sportowa, to taką maskę karnawałową, imitującą tarczę.
    a Ty co mu dosypałaś to tej herbatki, którą go trujesz? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaaaa? To ja tu jestem ofiarą! ;) Jedyne czego dodaję do jego herbatki to moją miłość. Tylko tyle i aż tyle :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Absolutnie żadnych:D Swietny tekst.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiedziałam, że mam rację! Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Boskie :) Uśmiałam się do łez. Nie no ja na twoim miejscu częściej oglądałabym się za siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Magda Nowakowska28 stycznia 2015 07:16

    Niech moc będzie z Tobą! Sprawdź jeszcze, czy nie wykupił Ci polisy "na życie"... :P Powiedz mi jeszcze tylko, gdzie trzymacie tego pegaza i czym go karmisz? Na wypadek, gdybym też się kiedyś znieczuliła... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Karmię go mieszanką Ketonalu i Solapdeiny i nigdzie go nie trzymam. Sam się pojawia od czasu do czasu... Ale to chyba normalne? ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Magda Nowakowska28 stycznia 2015 10:47

    Normalne, taaaak... Chyba... Ja mam tylko 2 psy, karmimy je tradycyjnie i ciągle się o nie potykam w domu, więc są z nami raczej na stałe, stąd moja ciekawość w kwestii pegaza... :) Ketonal to "kobyła", lepiej nie karm go tym zbyt często ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Spokojnie. Karmię go Ketonalem tylko w ostateczności, gdy odmawia innych "posiłków" :)

    OdpowiedzUsuń
  10. O po ketonalu to są odloty:).

    OdpowiedzUsuń
  11. No tak, zdarzają się. Ale uprzedzam - to nie jest reklama ketonalu :D

    OdpowiedzUsuń
  12. Haha, dobre! Przypadkiem trafiłam tutaj i chyba zostanę. Ja też mam M. I on też mi buty podrzuca, tyle, że na sam środeczek kuchni, żebym kiedyś zapomniała, wyrąbała się na nich i nie wstała. Ale ja nie jestem taka głupia! O nie! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. Elżbieta Piwowarek29 stycznia 2015 09:27

    Ciekawe...skąd te myśli ,że ten Twój M.chce Cię moja droga unicestwić? Może za dużo czytamy kryminałów, no ..ale przy dwójce dzieci..chyba nie masz za dużo czasu na czytanie !!!!

    OdpowiedzUsuń
  14. Witaj! W kuchni mówisz? To może oznaczać tylko jedno... pamiętaj, myślami jestem z Tobą! Przeżyjesz, musisz przeżyć! :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Głowa, pęcherz, dwa Ketonale, Solpadeina, milion obejrzanych horrorów... dalej mam wymieniać? :D
    No tak, odkąd mam dzieci najczęściej czytam ulotki lekarstw, ale udaje mi się czasem oczy przytrzymać zapałkami i choć jeden rozdział książki zmęczyć ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. FruwajacaPoDomu29 stycznia 2015 12:27

    Skad ja to znam?!:)
    Tylko otworzę drzwi do domu a tam kwanty w rozmiarze 46 na środku! Ewidentna zmowa !!:)

    OdpowiedzUsuń
  17. To są logiczne wnioski, nie ma co ;) super tekst.

    OdpowiedzUsuń
  18. Anna Chrzczonowska30 stycznia 2015 09:41

    To jest poczucie humoru! Dawno tu nie byłam, ale szybko nadrobię zaległości.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  19. Dobrze, że wróciłaś na właściwą ścieżkę ;P

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)