poniedziałek, 12 stycznia 2015

Magia, duchy, opętanie?

Magia, czary, duchy, demony, cud - niby nie wierzymy, a jednak jakiś skrawek nas podaje czasem jeden tych powodów, jako przyczynę niewyjaśnionych zdarzeń. Nie zawsze "to tylko zwykły zbieg okoliczności" jest wytłumaczeniem na wszystko, co niewytłumaczalne. Bywa, że nawet zbieg okoliczności  jest mało wiarygodną odpowiedzią...
Wszystko zaczęło się od  Abelarda Gizy. Otworzył on światu oczy, na rzecz błahą, oczywistą, nad którą chyba nikt z nas nigdy się nie zastanawiał i skłonił do snucia tez z tym związanych: poranny oddech. Wieczorem szorujesz dokładnie każdy ząbek, czyścisz nitką dentystyczną szczeliny między kostnym wyposażeniem jamy ustnej, na koniec płuczesz płynem do ust. I co? I choćbyś zeżarł tubkę pasty do zębów i wypił do dna cały płyn - zawsze z rana wali z gęby. Jakby jakaś zębowa wróżka przyleciała i nasrała ci do ust podczas snu. Magia!

I ja byłam dziś świadkiem tejże magii  i nie oddech mam na myśli. Był wieczór. Dzieci smacznie chrapały popiardując sobie pod ciepłą kołderką. Wyłączyłam telewizor, nastawiłam wszystkie budziki (w naszym domu każdy wstaje o innej godzinie) i położyłam się spać. Od tamtej pory, aż do samego rana - nic nie pamiętam! Dziwne, prawda? Już sam fakt, że spałam jak kamień, powinien być dla mnie zaskakujący, gdyż od kilku lat, nie zdarzyło mi się nie obudzić w nocy na dźwięk stęknięcia którejś z córek. Ale na to znalazłam wytłumaczenie w zażyciu kilku...kilkunastu...No dobra, kilkudziesięciu kropel "wyciszających". Jestem wysoko ciśnieniowcem - stąd sięganie czasem po takie specyfiki. Ale to nie koniec zaskoczeń. Kolejnym była godzina mojej pobudki : 7:40. Poniedziałek, Duża J ma szkołę, budziki nastawione, a my mimo to leżałyśmy w łóżkach. Zerwałam się na równe nogi i obijając się o ściany, w półśnie pobiegłam slalomem do pokoju córek. Mała J siedziała w swoim łóżeczku, a Duża J...no właśnie. Tu kolejne zaskoczenie. Dużej J nie było. Jej łóżko stało puste, a po córce ani śladu. "Co jest grane?" pomyślałam. No może nie dokładnie aż tak cenzuralne słowa przeszły mi przez głowę, ale znaczenie to samo. W domu panowała niecodzienna cisza. Za oknem szaro, mokro, zimno i nieprzyjemnie. Samochody snuły się sennie po ulicy, a ja coraz bardziej zachodziłam w głowę, co stało się z moją starszą córką? I wtedy mój wzrok zatrzymał się na misiu leżącym pod łóżkiem Dużej J. Stary, poczciwy "Tołdi", zmęczony pluszowym życiem, leżał w ciemnościach pod materacem. Bez głowy, bez oka, a z jego szyi dramatycznie wystawała poszarpana wata. Obok niego leżał budzik córki, rozbity, z czasem zatrzymanym na godzinie 1:20. Włosy zjeżyły mi się na głowie, a doświadczenie zdobyte na oglądaniu horrorów, potęgowało przeraźliwe wizje snute przez moją wyobraźnię. Potem było tylko gorzej. Wzięłam Małą J na ręce i poszłam do kuchni. Bang! Po oczach uderzył mnie widok zatrzymanego zegara ratuszowego, który mam vis a vis okna. Tego samego, który co 15 minut bimba odliczając kolejne kwadranse. Nie bimbał. Zatrzymał się dokładnie dwie godziny po budziku Dużej J. Wielkie wskazówki, które zamarły na godzinie 3:20, postawiły nie tylko włosy na mojej głowie, ale na całym, przerażonym ciele. Przełknęłam głośno ślinę i już miałam zmierzać do kolejnego pomieszczenia w poszukiwaniu Dużej J, gdy zewsząd dobiegł mnie  dziwny dźwięk. Dźwięk straszny, niski, bulgoczący, trochę ryczący, regularny, z kilkusekundowymi przerwami. Jakby jakiś obślizgły, gruby potwór rzygał w moim domu. Byłam pewna, że mam do czynienia z siłą nadprzyrodzoną i tylko egzorcyzmy uwolnią mój buduar od opętania. Odgłos stawał się coraz głośniejszy. Wydobywał się z wnętrza ścian, wprawiał w drżenie wszystkie rury...
- Nie wystraszysz mnie tak łatwo! - wrzasnęłam przerażona w stronę sufitu - Jestem matką! Nie oddam ci a ni mnie, ani moich dzieci!
Wyjęłam różaniec, który Duża J dostała w dniu chrztu, założyłam go na szyję i trzymając krzyżyk przed sobą, pomału szłam po mieszkaniu rozglądając się po dudniących i bulgoczących ścianach. I niczym wyjęty spod ziemi, przede mną pojawił się kolejny zegarek. Tym razem był to zegarek na rękę, który Duża J dostała na swoje urodziny. Ostrożnie podniosłam go z podłogi, odwróciłam tarczą do siebie i opanowując drżenie rąk, sprawdziłam którą godzinę wskazuje. Kiedy ujrzałam 6:20 oraz pękniętą tarczę - wyciągnęłam różaniec jeszcze bardziej przed siebie i czując, że nie mam już nic do stracenia, wykrzyczałam:
- W imię Jezusa Chrystusa! - tak chyba  egzorcyści na filmach rozpoczynali swoje dialogi z demonami - Przestań bulgotać w tych rurach i wyjdź! Ukaż się i zdradź mi swoje imię!
Bulgoty rozsadzały rury, ściany niemal pękały, krzyżyk wiszący w dużym pokoju oderwał się z jednej strony i zawisł do góry nogami.
- Wzywam cię ty maszkaro! JAK MASZ NA IIIIIMIIIIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ?!?!
I wtem zapadła cisza. Drzwi łazienki zaskrzypiały i uchyliły się.
- Co mówiłaś mamo? - Duża J wyłoniła się z toalety.
- Co ty wyprawiasz?! - zapytałam czując ulgę na przemian z rozbawieniem i wściekłością.
- Nie dość, że spadł mi w nocy budzik, to zepsułam jeszcze swój zegarek na rękę gdy chciałam sprawdzić która jest godzina. Jak się obudziłam, zaczęłam bawić się misiem z Małą J i niechcący urwałyśmy mu głowę. Potem zachciało mi się kupę i pobiegłam do łazienki, ale użyłam za dużo chusteczek nawilżanych i - wysunęła rękę, w której trzymała przepychacz do kibli - zapchał się sedes. Próbowałam odetkać, ale nie spływa...

Aberald Giza powiedział jeszcze jedną, wcale nie taką głupią rzecz. Dzieci rodzą się z czymś, czego mieć nie powinny. Z nogami. Taki błąd natury. Powinny one wyrastać im w dniu osiemnastych urodzin, kiedy to posiwiały ze stresu i przeżytego wielokrotnie strachu - rodzic, mógłby unieść swoją drżącą rękę, palec wskazujący skierować w stronę drzwi i wycedzić przez zęby: "Wszystkiego najlepszego. Wyprowadzasz się!"

Jeżeli podobał Ci się wpis, bądź tak miły i oddaj na niego swój głos na ***zBLOGowani***



6 komentarzy:

  1. Magda Nowakowska14 stycznia 2015 11:14

    Poczekaj... sprawdzam, czy komentowanie blogu działa :P Raz, dwa, trzy, próba klawiatury... Chyba działa :) Przyznam Ci przy tej okazji, że jako matka jedynaczki miałam do tej pory mniej mrożących krew w żyłach przygód. Zdecydowanie :) I choć wszystko udało się w tym przypadku racjonalnie wytłumaczyć, to... na wszelki wypadek różaniec i wodę święconą trzymaj w pogotowiu... Pozdrawiam i zapewniam, że nawet gdy nie komentuję, czytam nowe wpisy z dużą przyjemnością :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wieniec z czosnku i drewniany kołek też mam. Sól rozsypałam na progu, żeby czarownice i złe duchy nie wchodziły bez zaproszenia :P Dzięki za miłe słowa!

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę się zasiedziałam. Jeszcze zostały mi pierwsze cztery miesiące do przeczytania, ale to już jutro. Pozdrawiam autorkę fantastycznego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozdrawiam, ja nowa :) Moja wirtualna babiszonowata postać nie deptała jeszcze po ścieżkach tego bloga :) Chciałam tylko rzec, że wielce tu interesująco i pozwolę sobie wpadać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapraszam na spacery tutaj jak najczęściej :) Również pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Fajnie że mnie odwiedziłaś/eś. Mam nadzieję, że spędziłaś/eś tu miło czas. Możesz podzielić się swoimi wrażeniami w komentarzach, możesz też zachować opinię wyłącznie dla siebie. Oczywiście komentarze obraźliwe zostaną usunięte z wiadomych przyczyn. Dzięki :)